...przez Churchillka, niekoniecznie o nim...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
churchillek
Przyjaciel gildii


Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 885
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 19:16, 13 Sty 2006    Temat postu: ...przez Churchillka, niekoniecznie o nim...

Stary krasnolud siedział w najciemniejszym kącie karczmy, jego brązowe oczy zmętniały już nieco pod wpływem alkoholu. Siedział sam, choć w karczmie było gwarno i miejsc już brakło, jak to w niedzielę wieczór. Spracowana czeladź przyszła popić po całym tygodniu pracy. W końcu są żniwa. Ale Churchillek siedział sam. Nikt się do niego nie przysiadł, nie poklepał po plecach, nie opowiedział sprośnego dowcipu, nie uraczył najnowszymi plotkami, nie stuknął się kuflem pełnym piwa, a jego stół był omijany z daleka. Słyszał szepty z sąsiednich stołów: rębacz, najemny zbir i do tego karzeł... Churchillek podniósł głowę znad kufla i potrząsnął nią, chcąc uwolnić się nieco od szumu w głowie, poczym spojrzał groźnie na czerń, obsiadającą stoły na około. Szepty umilkły. Krasnolud wymamrotał przekleństwo i ponownie skupił się na piwie. Rude, spięte rzemieniem, włosy spływały mu na kark, ubrany był w skórzany kubrak, ciasno opinający potężne barki, na którym widniały odciśnięte pasy od noszenia zbroi. Broda sięgająca daleko poza pas zapleciona była w fantazyjne warkoczyki - symbol najemnika. Obok niego oparty o ławę leżał długi miecz, w zwyczajnej skórzanej pochwie, jego rękojeść owinięta była brudnymi szmatami, jakby właściciel chciał ukryć jej wzór przed wzrokiem ciekawskich. Za szerokim pasem, obok pękatego mieszka, tkwiła jakby na przestrogę nierozsądnym, mizerykordia. Krasnolud nie nosił żadnych ozdób oprócz złotego pierścienia na serdecznym palcu prawej ręki, który błyskał od czasu, drażniąc oczy, gdy krasnolud podnosił kufel do ust. Lewą rękę trzymał ciągle pod stołem jakby się jej wstydził. Mimo tak wielu lat krasnolud ciągle czuł się obco wśród ludzi i nie szukał ich towarzystwa. Skinął na karczmarza, który podbiegł, trzęsąc olbrzymim brzuszyskiem, wykrzesując ze swych krzywych nóg tyle, ile tylko mógł. Stanął w odpowiednim dystansie od Churchillka, nerwowo wycierając ręce w fartuch. Krasnolud popatrzył na niego zimnym wzrokiem i oświadczył:
- Piwa karczmarzu i coś do jedzenia, bom zgłodniał. Co uznasz za stosowne.
- Tak panie - karczmarz chciał odejść, ale zawahał się i zapytał - Czy zostaniesz u nas, panie, na noc? Pokój już gotów.
Churchillek spojrzał dziwnie na karczmarza i zapytał, głosem człowieka absolutnie zaskoczonego:
- Pokój?
- Tak panie, za późno już na podróżowanie, poza tym grzmiało dziś i jaskółki nisko latały. Niechybnie będzie padać. Niech pan rycerz się zastanowi, a ja zrobię jedzenie - oświadczył karczmarz i odszedł zostawiając Churchillka znów samego. Rzeczywiście zgodnie z przepowiednią karczmarza wkrótce zaczęło padać. I to porządnie.
Gdy krasnolud zajadał smażone, młode kartofelki z krwistym stekiem i musztardą, nieco rozweselony, że udało mu się uniknąć ulewy i zamierzając sowicie wynagrodzić karczmarza, do lokalu wszedł wysoki człowiek w płaszczu podróżnym. Przyjezdny, rozejrzał się po karczmie i widząc, że wszystkie miejsca są zajęte, odwrócił się do wyjścia i wtedy jego wzrok zatrzymał się na Churchillku. Krasnolud przyglądał się z ciekawością nieznajomemu, próbując przebić wzrokiem kaptur skrywający twarz podróżnika.
Obcy nie wahał się natomiast i raźno ruszył w stronę stołu krasnoluda, przepychając się pomiędzy chłopami, po drodze dźwięcznym głosem zamawiając wino. Gdzieś już słyszałem ten głos, pomyślał Churchillek, tylko gdzie? Nieznajomy zasiadł naprzeciw krasnoluda i patrzył na niego chwile spod kaptura, po czym odrzucił go i zdjął szal. Churchillek Biało Brody mało nie udławił się stekiem. Przed nim siedział mistrz Kebabo, dowódca słynnej Akademii Błękitnych Rycerzy i zdobywca Calig, ostatniej twierdzy mrocznych elfów, podczas Wojny Krwi, kiedy to wszyscy walczyli ze wszystkimi, niecałe pięćdziesiąt lat temu.
- Mistrz Kebabo, któż by się spodziewał, że jeszcze się spotkamy? - oczywiście, że słyszałem ten głos, myślał szybko Churchillek, podczas bitwy pod Calig, pamiętam ten głos, nigdy go nie zapomnę.
- Churchillek, cóż za wątpliwa przyjemność - krasnolud zmrużył oczy i wyciągnął spod stołu swoją rękę. Serwomotory i różne mechanizmy zaklekotały leciutko, gdy zwinął ją w pięść. - Pamiętasz, elfie? Ja ci tego nigdy nie zapomnę.
- Pamiętam i podziwiam zdolności krasnoludzkich mistrzów spod Gór Krętych. Minęło już pięćdziesiąt lat, Churchilliku. Role się odwróciły. Wygraliście. Prawie już nie ma elfów. Zemściłeś się, krasnoludzie, zemściłeś się straszliwie. Nie wiem, czy aby nie za straszliwie. Nic już nie wiem - rzekł elf zmienionym głosem, patrząc gdzieś w dal. Od środka czoła, przez oczodół, policzek, aż do żuchwy jego twarz przecięta była straszliwą blizną. Jego ocalałe oko, nieco wilgotne i nienaturalnie błyszczące miało piękny, głęboki, zielony kolor. To jedyne co zostało z niegdyś legendarnej urody elfa. Nawet włosy miał gęsto poznaczone pasmami siwizny. Pewnie go ścigają, pomyślał krasnolud, szczują go jak psa, bezlitośnie i skutecznie, wiedzą, że go złapią. Prędzej czy później, to bez znaczenia. Czas się nie liczy. Liczy się zemsta. Dopadną go...
- O czym myślisz Churchillku, dlaczego przysiadłem się do ciebie? Przecież ty zaraz wydasz mnie siepaczom swojego suzerena, Jej Najwyższej Wysokości Valkyrii Dinn, prawda? To już pięćdziesiąt lat, Churchillek, a oni nadal mnie ścigają. Zabili moją rodzinę, wybili do nogi cały mój lud, spalili mój dom i ukradli wszystko. Wszystko! Kto by się spodziewał, że ludzie mają tyle cierpliwości. Teraz przyszedłem do ciebie, oto jestem, sam krwiopijca i morderca dzieci, ludojad, jak wołali na mnie ludzie. Jestem...
Churchillek długo patrzył się na elfa, który łkał i płakał. Przyglądał mu się, a jego twarz stawała się coraz bardziej zacięta. Nie zauważył jak gospoda opustoszała, jak ludzie uciekli rozpoznając pośród siebie przerażającego elfa z baśni i opowiadań. Strasznej rasy najeźdźców zza Morza. Nie widział, jak goniec opuścił wieś galopując do pobliskiego garnizonu.
- Ty... - wychrypiał krasnolud. - Ty zabiłeś moją rodzinę, elfie. Któż by to pamiętał? Kto by pamiętał, że przed osiemdziesięciu laty, Churchillek Biało Brody był tylko rolnikiem z jakiegoś zaścianka. Spokojnym i pogodnym. Cieszącym się z życia. Pamiętasz, elfie, Lądowanie? Dziś już nie wiadomo, kto zaczął, ale pamiętam ciała moich chłopców i żony. Byłem rolnikiem Kebabo. Gdy stanęliście ze swoją armią w Tamss, zabrali mnie z domu do kontyngentu łanowego... Kiedy zaczęła się jatka - uciekłem do domu... A wy... A wy... - zająknął się krasnolud i utkwił ciężkie spojrzenie w elfie. - Byliście pierwsi...
- Skąd mogliśmy wiedzieć... Skąd mogliśmy wiedzieć kim jesteście...?
- Właśnie. Skąd mogliście. Nienawidziłem cię, elfie, tak długo nienawidziłem was wszystkich. Wojna nauczyła mnie zabijać. I zabijałem. Zabiłem w sobie uczucia. Pozostała mi tylko nienawiść, która wypaliła się. Teraz nie mam już nic. Nie wydam cię. Uciekaj. Weź mojego konia i zniknij mi z oczu. A jeśli chcesz się zabić, zrób to w lesie samemu, nie wciągaj to innych.
Teraz na elfa wypadła kolej patrzeć, po pobrużdżonym policzku starego krasnoluda pociekła łza. Krasnolud wytarł ją szybko i warknął:
- Idź już!
- Dlaczego Churchillku? Powiedz mi, dlaczego...?
- Zostałeś mi tylko ty, elfie. Jeśli ty zginiesz, moje istnienie nie będzie miało sensu. - mówił krasnolud z twarzą ukrytą w dłoniach. Na jego palcu lśnił pierścień Korpusu Specjalnego, osławionych Egzekutorów. - Zostałeś mi tylko ty, elfie... Teraz idź. Może się jeszcze spotkamy.
Nie zauważyli jak plac przed gospodą, zaczernił się od jeźdźców, pobrzękujących zbrojami i chrzęszczących rynsztunkiem. Jak żołnierze otoczyli karczmę.
- Kebabo już nie uciekniesz! Wyjdź!
Churchillek spojrzał w twarz znienawidzonego wroga i znalazł, to co znaleźć chciał, po czym poniósł miecz i odwinął szmaty z rękojeści. W świetle pochodni zalśniła kunsztownie kuta rękojeść, rubiny zdobiące wykończenie głowni zalśniły krwawym blaskiem. Magiczne wyładowania przepłynęły przez rękojeść, gdy krasnolud ujął miecz w prawicę. Szybkim ruchem wyjął żelazo z pochwy i klinga z dziwnego, lekko błękitnego metalu błysnęła feerią barw.
- To Minnesang, mój miecz - powiedział krasnolud.
- Pamiętam... - rzekł elf. - Pieśń Wspomnień, ładnie go nazwałeś. Krasnolud dziwnie się uśmiechnął. - Sam się tak nazwał - zamruczał, wpatrując się w klingę, po której przebiegały magiczne wyładowania. - Mój koń jest przywiązany z boku gospody, pod daszkiem. Przemknij się bokiem. Będę cię osłaniał. Uciekaj i nie oglądaj się za siebie - powiedział najemnik, kierując się do drzwi. Elf złapał go za ramię i spojrzał mu w oczy. Patrzyli na siebie długo. Ich zacięte twarze niczego nie zdradzały.
- Może się jeszcze kiedyś spotkamy.
- Nie sądzę elfie. I nie liczyłbym na to. Uścisnęli sobie mocno prawice i wyszli na dwór.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin