Kasowy sukces - Krasnolud detektyw :)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
churchillek
Przyjaciel gildii


Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 885
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 9:17, 02 Lut 2006    Temat postu: Kasowy sukces - Krasnolud detektyw :)

- Aaarrr....!!!
Przez zgiełk bitewny przebił się wściekły ryk, zagłuszając na moment pozostałe odgłosy dochodzące z pola walki. Potężny, w porównaniu ze swoimi współbraćmi, krasnolud w zakrwawionej zbroi, pędził w kierunku osłupiałego elfa. Drąc się niemiłosiernie, kręcił nad głową młyńce olbrzymim, wyszczerbionym toporem. Pobladły ze strachu elf upuścił miecz i drżącymi dłońmi pochylił tarczę w kierunku szarżującego przeciwnika. Cofając się, coraz bardziej mrużył oczy w oczekiwaniu na nieuchronny cios. Nawet nie liczył, że przeżyje konfrontację ze zbliżającą się maszyną do zabijania.
- ...rrrgh!!! – urwał nagle krasnolud, tnąc toporem w tarczę.
Ostrze rozprysło się na kawałki, a zdziwiony elf klapnął na tyłek, ściskając w dłoniach nienaruszoną tarczę. Wszyscy walczący zamarli i z niepewnością spoglądali na krasnoluda, który z głupią miną gapił się na trzymany w ręku trzonek topora. Nad polem bitwy zapadła całkowita cisza. Prawie całkowita...
- Auć, auć, w mordę, o do diaska! – ugodzony w nogę odłamkiem pękniętego ostrza ork, niezgrabnie podskakiwał w miejscu, trzymając się za łydkę. Siedzący na ziemi elf parsknął śmiechem...
- Sztooop! Cięcie! Do cholery! Ile tak moszna?! – piskliwy głos uniósł się nad polem bitwy. – Gdzie jeszt ten dureń, rekwiszytor?!
Ze stojącego kilka metrów od pola bitwy krzesła z napisem „reżyser”, poderwał się poczerwieniały ze złości niziołek, ściągnął z głowy kraciastą czapkę z daszkiem, rzucił na ziemię i z zapałem zaczął po niej skakać.
- Ile tak moszna, ile?! Ja się zapytuję! – piszczał coraz cieniej. – Grunnerhup!!! Gdzie jeszt ten bałwan?
Ze stojącej obok grupki członków ekipy filmowej niepewnie wysunął się młody, ogolony na łyso troll i ze spuszczoną głową poczłapał w kierunku reżysera.
- Przecież tak nie mogę... – zachlipał zrezygnowany niziołek i opadł na krzesło. – Grunnerhup... Ja się ciebie zapytuję, jaki my film robimy?
Troll przez chwilę przewracał oczami i napinał mięśnie na karku. Widać było, że móżdżek wielkości kurzego jajka, pracuje na pełnych obrotach.
- Hi... Historyczny? – bardziej zapytał, niż stwierdził.
- Tak jeszt, złociutki! Hisztoryczny! I od kiedy to, w hisztorycznym filmie pękają topory, a nie tarcze?
Zawstydzony troll przebierał grubymi paluchami i tępo gapił się w dół, na siedzącego na krześle niziołka.
- Twój tatusz, takie piękne zbroje mnie wykuwał, takie szliczne toporki... A ty czo?
- Materiał do dupy... Jakiś trzeci gatunek... - zaburczał troll.
- Jak to trzeci? Zamawiany był najlepszy! Ja się ciebie zapytuję, szkoro zapłaciliśmy za najlepszy to czemu trzeci?
Troll wzruszył ramionami.
- Ja tam nic nie wiem, ja tylko kuję...
Reżyser machnął dłonią.
- Przerwa... Dwadzieszcia minut... Nie, pół godziny...
Sięgnął do kieszeni przewieszonej przez krzesło marynarki, wyciągnął piersiówkę i upił solidny łyk.

*****

Oparty o pobliskie drzewo Churchillek Rudowłosy, z rozbawieniem obserwował całą sytuację. Do tej pory nie był jeszcze na planie filmowym, toteż gdy tylko zadzwonił u niego telefon z propozycją pracy dla lokalnej wytwórni, bez namysłu zgodził się na spotkanie. Rzadko kiedy grube ryby show biznesu wynajmują krasnoludów. Jest szansa, że do kieszeni więcej grosza wpadnie... No, i zawsze to jakaś odmiana od zdradzanych elfów i młodocianych orków na zwolnieniu warunkowym.
- Rudowłosy? Churchillek Rudowłosy?
Krasnolud odwrócił się i podniósł wzrok. Trzech elfów w identycznie skrojonych garniturach i ciemnych okularach stało kilka metrów od niego.
- Co jest? Atak klonów? – zażartował.
- Idziemy, krasnalu – wycedził przez zęby jeden z nich.
- Kulturalniej, gówniarzu – burknął Churchillek rozpinając płaszcz. – Myślisz, że jak jesteś kilkaset lat starszy, to możesz pomiatać krasnoludem? Mania wielkości, to chyba wasz największy problem.
Elf błyskawicznie sięgnął do pasa. Ledwie jednak dotknął sztyletu, zrezygnował. W dłoniach krasnoluda tkwiły dwa pokaźnych rozmiarów rewolwery, a ich właściciel zjadliwie się uśmiechał.
Drugi elf zrobił krok między swego towarzysza a Churchillka.
- Dyrektor Emil777 prosi – tu wyraźnie położył akcent na słowo „prosi”. – do biura. Ma z panem coś do omówienia.
- No to idziemy, idziemy...
Elfy ruszyły przodem.
Bufony, pomyślał, nie zniżą się do tego, żeby puścić krasnoluda przodem.
Idąc upychał do kabur rewolwery. Mechanizm sprężynowy wydatnie przyspieszał wydobywanie spluw, ale wetknięcie ich z powrotem na miejsce wymagało już pewnego wysiłku i straty czasu. Jednak, gdyby nie ten wiekopomny wynalazek, miałby już pewnie we łbie dziurę po orkowym samopale.
Uporał się z nimi dopiero, gdy dochodzili do zabudowań.
- Proszę do środka – elfy po niedawnym incydencie zrobiły się nadzwyczaj uprzejme. Przed drzwiami gabinetu dyrektora wyciągnął grzebień i przyczesał brodę.
- No, Churchuś, postaraj się – westchnął. – Bo inaczej przez najbliższe miesiące będziesz żarł promocyjne kurczaki z hipermarketu.
Aż wzdrygnął się na samą myśl. Dwa tygodnie temu wybuchła afera, bo sieć hipermarketów „Berło” zatrudniła nie licencjonowanego czarodzieja. Sam fakt, że gość nie miał uprawnień do wykonywania zawodu to jeszcze nie było wielkie przestępstwo. Cwaniacy, wpadli na pomysł, żeby transmutować szczury w kurczaki, w dodatku od razu pieczone. Pół miasta wsuwała to paskudztwo, aż miło. Robili kasę do momentu, aż czarodziej od siedmiu boleści przylazł na kacu do roboty i niewyraźnie wybełkotał zaklęcie. Na skutek tego, do sklepu trafiła partia kurczaków z długimi, cienkimi ogonami. Próbowali sprawę jakoś zatuszować, że niby to importowane z Republiki Goblińskiej, ale numer nie przeszedł. Czarodziej wylądował w kamieniołomach, a zarząd hipermarketów ogłosił upadłość i w ciągu tygodnia założył nową sieć sklepów „Buława”. Słowem, wszystko wróciło do normy.
Churchillek splunął przez lewe ramię i wszedł do gabinetu.

*****

Gdy tylko zatrzymał samochód przy krawężniku, jak z podziemi wyrósł pryszczaty gnom w wygniecionym kubraku.
- Popilnować gablotki, szanownemu panu? – wycharczał, otulając Churchillka aromatem nalewki jabłkowo-truskawkowej. – Rzucisz pan srebrzaka, to samochodzik będzie czekał na szanownego pana, dokładnie w tym miejscu. Nawet reflektorki wypucuję.
Kiedyś nie zapłacił i musiał zaopatrzyć się w komplet nowych opon. Drugi raz nie chciał już ryzykować. Wygrzebał z kieszeni monetę i rzucił gnomowi. Ten złapał ją i błyskawicznie zniknął, widząc parkującą kawałek dalej kolejną ofiarę.
Krasnolud przystawił na samochód pieczęć zaklęcia blokującego i ruszył w stronę pobliskiej karczmy.

Zlecenie początkowo wyglądało na dość proste. Dyrektor Emil777 poczęstował go smoczą nalewką i wskazał na fotel.
- Słyszał pan o Khhagrenaxx`ie?
- To jakiś, wyjący na scenie, idol młodzieży?
- Nie – Emil777 roześmiał się. – Pisarz. Bardzo popularny pisarz. I wartościowy...
Krasnolud zrobił niewyraźną minę. Przez ostatnie lata, a właściwie czterdzieści lat, miał w dłoniach tylko książkę telefoniczną i kucharską.
Dyrektor usiadł za biurkiem i zaczął bawić się długopisem.
- Był pan na planie filmowym... Co prawda coś kręcimy, ale ostatnio... Same klapy. Mam tylko reżyserów bez wyobraźni i aktorów bez talentu... A co najgorsze, denne scenariusze...
Wyjął z szuflady stertę papierzysk i rzucił przez Churchillka.
- „Zemsta zakapturzonego krasnoluda”, „Powrót krwawego orka II”, „Masakra w wiejskiej zagrodzie”... Myśli pan, że ktoś będzie oglądał to gówno? Tylko nowe pomysły mogą nas uratować, a nie mielenie starych klisz. Potrzebujemy kasowego sukcesu. Przeboju!
- A co ja mam z tym...
- Potrzebujemy pańskiej pomocy – przerwał mu Emil777l. – Khhagrenaxx to idol starszych i młodszych. Jego książki rozchodzą się na pniu, a co najważniejsze, wszystkie, powtarzam: wszystkie zekranizowane powieści odniosły kinowy sukces. Problemem jest to, że od kiedy podpisał umowę z wytwórnią „Feniks Film”, zniknął. Jego wydawca nabrał wody w gębę i nie chce nic powiedzieć, przedstawiciele „Feniks Film” też. Ma pan go znaleźć i... I liczę, że się panu uda.
Krasnolud z dumą wyprężył pierś.
- W końcu wynajęliście najlepszego specjalistę.
Dyrektor westchnął.
- Wynajęliśmy najtańszego... Inni biorą dwa razy tyle...

Przed karczmą zauważył małe zamieszanie.
Zwalisty troll w gustownym, fioletowym dresie, ze złotym łańcuchem na szyi darł pyska na dwóch pobratymców pełniących tu chlubną funkcję ochroniarzy.
- Nie jestem w sportowych butach! – ryczał, pomijając fakt, że na łapach tkwiły mu białe trampki. – To są, kaczka jego mać, moje wyjściowe laczki!
- Jesteś!
- Nie jestem, gnomi pomiocie!
- Jesteś!
Churchillek, nie chcąc przerywać filozoficznej dysputy, ruszył do wnętrza lokalu.
- Eee! Krótki! Poniżej metra pięćdziesiąt nie wpuszczamy!
Jeden z ochroniarzy, znudzony rozmową zainteresował się nowym gościem.
- Przyjdź jak urośniesz. – zarechotał. Momentalnie pojawił się obok niego drugi troll. Krasnolud spojrzał im za plecy. Na ulicy leżał nieprzytomny właściciel trampków, a ochroniarz z uśmiechem przygotowywał się do następnej bitki.
- No, krótki, wypie...
Gwałtowny cios w krocze przerwał mu w pół zdania. Troll wybałuszył oczy, jakby ujrzał śpiącą królewnę i zwalił się bez czucia na podłogę.
- To samo co dla kolegi? – warknął Churchillek masując pięść.
Ochroniarz rozejrzał się niepewnie i ponownie zainteresował się dochodzącym do siebie klientem na zewnątrz. Gdy detektyw był już w środku, dotarły do niego fragmenty kontynuowanej rozmowy.
- To nie są, małpi ryju, sportowe buty!
- Są, beko sadła!
- Nie są, psia twoja mać!
Krasnolud zamówił piwo i czekał na nieumarłego. Po trzech tygodniach, sprawa w końcu ruszyła z miejsca.

*****

- Witam szanownego pana... – wampir zmaterializował się przed nim tak gwałtownie, że krasnolud aż zakrztusił się piwem.
- Cholera – wyburczał, ścierając pianę z brody. – Nie mógłbyś zrobić tego delikatniej? Pojawić się za rogiem i normalnie podejść? Chcesz żebym zawału dostał?
- Nieumarłych tu nie wpuszczają – wampir zrobił smutną minę. – Ksenofobi jedni...
- No, krasnoludów też... – zarechotał Churchillek. – Czekałem na wiadomość od Ciebie już dwa tygodnie. Nie śpieszysz się zbytnio. Miałeś ważniejsze sprawy?
- A żebyś wiedział. Wybory do Rady Błękitu w toku. Gobliny obsmarowują elfów, elfy oczerniają niziołków, niziołki podburzają przeciw goblinom. Jedynie ludzie uczciwie gryzą się między sobą. I pewnie jak zwykle nie wejdą do Rady... Wszyscy szukają haków na wszystkich, a moje usługi są w tej dziedzinie nieocenione. Gdybym nie miał u Ciebie długu, to nie dałbyś rady mnie wynająć...
- Nie przesadzaj, trzech elfów z osikowymi kołkami to nic takiego... Sam byś dał sobie radę.
- Z uciętą głową i rękoma? Jeszcze przez miesiąc dochodziłem potem do siebie...
- Dobra, dobra... Do rzeczy. Masz coś dla mnie?
Wampir rozparł się wygodnie na fotelu.
- Już sama historia Khhagrenaxx`a jest bardzo ciekawa. Wiesz, że jeszcze osiem lat temu był zwykłym robolem? Co prawda, nie w fabryce, ale blisko... Siedział na nocnych zmianach w KAK-u.
- W czym? – skrzywił się krasnolud.
- Królewskiej Agencji Kosmicznej. Siedział, aż nastąpił cud... Pisze książkę, niesie do wydawcy i od razu przebój. Może język nie jest zbyt błyskotliwy, ale pasjonująca fabuła i tempo akcji rekompensują wszystko. Od tej chwili pojawia się co trzy miesiące nowa powieść, więc tempem tworzenia przebija najpłodniejszych pisarzy. A do tego za każdym razem bestseller. Za każdym razem odmienna, wciągająca historia, zostawiająca w szczerym polu wypociny innych twórców. Kwiaty, wywiady, autografy i tajemniczy uśmiech przy pytaniu skąd czerpie pomysły... Zaczynają się ekranizacje i okazuje się, że twórczość Khhagrenaxx`a jest stworzona do przeniesienia na ekran. Podpisuje kontrakt z „Feniksem” i... znika. Co prawda powieści nadal się ukazują, powstają nowe filmy, ale sam Khhagrenaxx staje się nieuchwytny. Jego dopiero co kupiona willa zostaje sprzedana, telefon wyłączony a nowego adresu nikt nie zna. On przysyła tylko powieści, w zamian przelewają pieniądze na jego konto. Nikt nie może go znaleźć...
- Ty go znalazłeś – wyszeptał krasnolud z nadzieją w głosie. Machnął ręką na kelnera i zamówił kolejne piwo.
- No, nie było to łatwe – nie bez dumy w głosie stwierdził wampir, gdy stanęły przed nimi oszronione kufle, pełne złocistego płynu. Uniósł kufel do ust, odsunął i podejrzliwie powąchał pianę.
- Skisło?
Obaj zaczęli węszyć dookoła.
- E... To coś innego. Kucharz coś przypalił, albo...
- ... ozon. – ze zdziwieniem stwierdził krasnolud.
Oczy wampira rozszerzyły się.
- Uciekaj! – wrzasnął i błyskawicznie odepchnął Churchillka.
Oślepiający błysk rozświetlił salę. Krasnolud z impetem poleciał na ścianę, a marmurowy stół przy którym siedzieli pękł z hukiem, obsypując go gradem odłamków i okruchami szkła. Dym zasnuł pomieszczenie.
Gdy po kilku minutach podniósł się z podłogi, w uszach słyszał jedynie przeciągły gwizd. Opierając się o ścianę zrobił kilka kroków i spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą rozmawiali. Z wypalonego fotela, na którym siedział wampir, sterczały osmolone sprężyny, a między okruchami stołu, dostrzegł połyskujący przedmiot. Pochylił się z jękiem i podniósł złoty sygnet.
- No to żegnaj, Upadły Aniele – wymamrotał smutno i zwalił się na podłogę.

*****

- Óśm butyl, pane, wziął! – darł się gnom machając nogami nad przepaścią. – Óśm pełnych butyl Magii! Ja jego dobrze opatrzył! Ja wim jak un wygląda!
Krasnolud cofnął się od krawędzi i posadził wystraszonego gnoma na ziemi.
- To co żeś głupa strugał, że nie wiesz nic o czarodziejach, którzy kupowali Magię z przemytu?
Przerażony handlarz rzucił okiem na ziejącą obok otchłań i pokręcił głową.
- Ja wim, pane szanowany, ja wszystko wim... Hogel, co obók butami kupczy, ze wora Magię sprzedaje. Jak któs wi, to k niemu przychodzi. Un dla maga óśm butyl przedał. Trzy niedziele tymu...
To by pasowało, pomyślał Churchillek. Już ponad dwa tygodnie minęły odkąd wyparował Anioł, a sprawa ciągle tkwiła w miejscu. Aż do dziś...
Po tygodniu siedzenia nad opasłymi tomami w bibliotece, znalazł rozwiązanie. Dwóch czarodziejów, rzuca w tym samym momencie dwa czary. Jeden otwiera Portal Teleportacyjny, dokładnie w miejscu, gdzie siedzi wampir, drugi puszcza Białą Błyskawicę. Wcześniej prawdopodobnie namierzyli ich Widzeniem. Bardzo wyrafinowane i niezwykle skuteczne rozwiązanie. I właśnie to naprowadziło Churchillka na trop. Po pierwsze, w kraju było maksymalnie ośmiu czarodziejów, gotowych wykonać tak skomplikowany numer. Po drugie, wymagało to olbrzymiej energii, a co za tym idzie, zużycia magicznego pyłu, zwanego powszechnie Magią. Legalna Magia, nie wchodziła w grę, bo każdy czarodziej musiał co miesiąc składać rozliczenie ze zużycia pyłu. Musieli zatem zaopatrzyć się na czarnym rynku. I właśnie tam, po ponad tygodniu szukania, Churchillek trafił na gnoma, którego przed chwilą trzymał za kapotę na krawędzi skały. Taka metoda wydatnie przyspieszała znalezienie wspólnego języka.
- Dobra – krasnolud wyciągnął z kieszeni plik zdjęć i rzucił obok handlarza. – Który to?
Gnom drżącymi łapkami podniósł zdjęcia i zaczął je przeglądać.
- Lepiej dobrze się zastanów, to nie „Ogrza Ruletka”... Jak źle odpowiesz, to pierdykniesz na skały, a nie na poduszki...
- To un, pane – zaburczał gnom, oddając mu jedno ze zdjęć. – Un, jak Bogów kocham.
- Pewnyś?
Handlarz pokiwał głową i wolno odsunął się od krawędzi. Chwilę jeszcze pełzł na czworaka, a następnie puścił się pędem w stronę pobliskiego lasu. Detektyw spojrzał na zdjęcie.
- Cholera – warknął i wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów. – Będzie trudniej, niż myślałem.
Ze zdjęcia gapił się na niego Gwidon Zielony, wiceprzewodniczący Królewskiej Rady Magów.

*****

Było łatwiej, niż myślał.
Może dlatego, że czarodziej był po kilku lampkach wina, może dlatego, że był zbyt zajęty swoją sekretarką, zamiast zwracać uwagę na szmery przy drzwiach, a może po prostu to krasnolud miał dobry dzień. W każdym razie w kilka sekund po tym, jak spory ładunek rozerwał pancerne drzwi pracowni, Gwidon Zielony leżał na ziemi, a jego twarz miała kolor harmonizujący z przydomkiem. Wetknięta w zęby szmata uniemożliwiała wypowiedzenie jakiegokolwiek zaklęcia, a przybite do podłogi rękawy, zabezpieczały przed magicznymi gestami. Nogami mógł sobie, co najwyżej, wierzgać.
- Nie szarp się, magik, bo jeszcze coś ci przybiję do podłogi – uśmiechnął się Churchillek opierając pistolet do gwoździ na pośladkach czarodzieja. Na plecach położył mu pokaźnych rozmiarów topór. – Albo utnę... I nawet czary wtedy nie pomogą...
Gwidon Zielony przestał się rzucać i dysząc wściekle, gapił się na krasnoluda.
- Wyjmiemy teraz szmatkę z ryjka, a jak spróbujesz wymamrotać zaklęcie, to oberwiesz w łeb.
- Już nie żyjesz, kurduplu – wycharczał czarodziej.
- Tak, tak, oczywiście. To gdzie jest Khhagrenaxx i który magik ci pomagał?
- Jestem czarodziejem, a nie magikiem, łachmyto!
- Jakbyś był czarodziejem, to załatwiłbyś mnie jak próbowałem wysadzić twoje drzwi. A ty jesteś magik, który zna się jedynie na wyciąganiu królika z rozporka przed swoją sekretarką.
- Gerlund Ultramarynowy cię upiecze, konusie...
- Gerlund? To ten emeryt jeszcze się w czary bawi? Nie bałeś się, że za bardzo mu się łapy trzęsą i zamiast Upadłego Anioła ciebie pieprznie?
- Jakby się nie trzęsły to ty byś oberwał a nie Anioł...
- Przestań – przerwał mu Churchillek. – Lepiej powiedz, gdzie ukrył się Khhagrenaxx? Wyjechał w góry? Nad morze? Nie mam czasu na wycieczki krajoznawcze po całym królestwie...
- Ty tępy kurduplu, nigdy na to nie wpadniesz – zarechotał Gwidon. – Za krótką jeszcze masz brodę i za głupiś... Taki durny ćwierćinteligent...
Topór głucho huknął o podłogę, wyrywając drzazgi z desek. Siedząca cicho do tej pory na łóżku sekretarka Gwidona przez chwilę gapiła się wielkimi oczami na drgające ciało jej byłego pracodawcy, a po chwili z histerycznym wrzaskiem wybiegła na korytarz. Krasnolud wytarł zakrwawiony topór o narzutę na fotel.
- Mówiłem nie kląć... znaczy, nie przeklinać... zaklinać. Nieważne – wzruszył ramionami. – I tak ci się należało za Upadłego. Przez twoje kłapanie paszczą będę teraz musiał jeszcze pogadać z Gerlundem. Cholera, ile się człowiek musi napracować, że by mieć co do gara...
Przerwał, słysząc skrzypnięcie w ciemnym kącie pokoju.
Gwałtownie skoczył pod ścianę, odrzucając na podłogę topór. Wysunął spod płaszcza rewolwer i wolno ruszył wzdłuż ściany w kierunku rysujących się w mroku drzwi. Gdy dotarł do framugi, odbezpieczył broń i kilkakrotnie odetchnął.
Dobra, pomyślał, albo mnie upiecze, albo oberwie między oczy. Tylko drgnie, to go rozwalę.
Skoczył gwałtownie wyrywając drzwi z zawiasów. W locie złapał zarys siedzącej w mroku postaci na celownik i gruchnął na ziemię ani na chwilę nie spuszczając z niego oka. Przeciwnik nawet nie drgnął. Krasnolud leżał chwilę nieruchomo, aż jego wzrok dostosował się do rażącej w oczy poświaty bijącej od stojącego na stole świecznika.
- Łapy do góry, Gerlund i przysuń się do światła. Już dawno nie widziałem twojej wysuszonej gęby...
Rozległ się brzęk łańcuchów i mała, chuda postać wysunęła się z mroku.
Psia kość, chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak idiotycznie, pomyślał Churchillek, gramoląc się z podłogi.
Przed nim stał idol milionów, Khhagrenaxx, z wysiłkiem unosząc do góry skute kajdanami ręce.

*****

- Ja naprawdę nie mam żadnych genialnych pomysłów – z rozbrajającą szczerością stwierdził Khhagrenaxx. – To wszystko przypadek, gdybym nie pracował w Agencji Kosmicznej, w życiu nie napisałbym ani jednej książki.
- To co, ktoś za ciebie pisał? – krasnolud pociągnął kolejny łyk piwa. Od godziny siedzieli w kawiarnianym ogródku na Rynku Miejskim.
- Wiesz, jak niziołek siedzi samotnie po osiem godzin dziennie, wpatrując się w ekran radaru, to mu różne głupie pomysły do głowy przychodzą... Z nudów pokręci jedną gałką, drugą... Przesunie bez celu suwak i bezmyślnie wajchę przełoży... W końcu i tak nikt jeszcze nigdy nie odebrał żadnych sygnałów z kosmosu... Ot, trzaski i gwizdy, bez ładu i składu... Z nudów kręciłem sobie anteną tam i z powrotem, aż któregoś dnia wyłapałem dziwny szum...
- Zacząłeś słyszeć pierdnięcia ufoludków? – zarechotał krasnal. – To jest uleczalne.
- Nie – roześmiał się Khhagrenaxx. – To naprawdę był sygnał odróżniający się od codziennych szumów z wszechświata.
- I co stwierdzili fachowcy?
- No właśnie, problem... Nie... Właściwie, to szczęście polegało na tym, że antenę obracałem bez pozwolenia i mógłbym za to wylecieć z roboty. Gdybym faktycznie coś odkrył to byłaby premia, uścisk ręki prezesa i tego typu bajery, ale jeśli okazałoby się, że to tylko, tak jak mówiłeś „pierdnięcia ufoludków”, to jak nic wyleciałbym z roboty.
- Dobra, dobra, do rzeczy – zainteresował się Churchillek. – To co żeś znalazł?
- No właśnie, zacząłem te szumy przeglądać na różnie sposoby. Słuchałem do przodu i do tyłu... Przeanalizowałem na kilkadziesiąt sposobów i nic...
- A tam, nic. Gadaj, co to było?
- Program telewizyjny.
Krasnolud zamrugał ze zdziwienia.
- Co?
- Któregoś dnia już zacząłem głupieć z braku pomysłów i nawet nie zastanawiając się zbytnio nad celowością, podłączyłem do konsoli telewizorek, jaki mam w pokoju... I spadłem z krzesła... To był po prostu zwykły program telewizyjny, tylko... z innej galaktyki.
- Bredzisz – Churchillek odstawił kufel i podrapał się po głowie. – Co znaczy: z innej galaktyki?
- Po prostu, skądś – Khhagrenaxx rozłożył ręce. – Nie wiem do tej pory. Zapamiętałem ustawienia anteny i gdy tylko przychodziłem do roboty siadałem przed telewizorem. I wiesz, wciągnęło mnie... Nie rozumiałem ani słowa, ale po pewnym czasie chyba zacząłem rozumieć ich świat.
- Ich? Jakich ich?
- Ludzi. Tylko ludzi... Żadnych niziołków, trolli i krasnoludów. Tylko ludzie.
- Żadnych krasnoludów? – żachnął się Churchillek. – Pieprzysz, nie ma takiego świata.
- Zdziwił byś się. Podobny do naszego, a jednak inny. Co dziwne, wydaje się, jakby o nas wiedzieli, bo istoty podobne do nas pojawiają się w ich kulturze, ale traktowane są jak wymysł bajarzy... Wiesz, oglądałem nawet taki film, jakby historyczny, o niziołku, który znalazł pierścień, dzięki któremu mógł znikać...
- Phi, i co w tym dziwnego – wzruszył ramionami detektyw. – Kiedyś miałem takie dwa, ale jeden oddałem do lombardu, a drugiego gdzieś diabli wzięli.
- Nie o to chodzi – zamachał rękoma Khhagrenaxx. – Oni wymyślają bardzo ciekawe historie, o wiele lepsze od wypocin naszych pisarzy i reżyserów. I wtedy pomyślałem, że...
- Ty cwaniaku! – ryknął nagle krasnolud. – Spisujesz ich historie i opowiadania.
- No, tak – zaczerwienił się pisarz. – Ale zawsze dodaję coś od siebie...
- Już łapię – przerwał mu Churchillek. – Ale co miał do tego ten żałosny magik, Gwidon i jego, wkrótce świętej pamięci, kumpel?
- Po kilkunastu książkach byłem bogaty i zmęczony. Gdy przyszli przedstawiciele „Feniks Film”, odmówiłem podpisania umowy. I wtedy przysłali Gwidona... Właściwie, to nie przysłali... Siedziałem przy kolacji, nagle błysło i wylądowałem w celi tego czarodzieja... No, i złożyli mi propozycję nie do odrzucenia...
- To skąd miałeś pomysły, skoro odcięli ciebie od anteny?
- Coś tam pamiętałem i sam co nieco wymyślałem. Do tego działała już magia nazwiska...
- A tam, nie bądź taki skromny – mrugnął do niego krasnolud. – Przerzuciłem twoją ostatnią książkę, choć mam dziedziczną awersję do słowa pisanego... I wiesz co, Khhagrenaxx?
- No? – zainteresował się pisarz.
- Ty faktycznie masz talent.
- Może niewielki mam – skromnie spuścił oczy niziołek. – Ale muszę wracać do Agencji. Zanim mnie porwali, widziałem zwiastun nowego melodramatu. O ogrze zakochanym w ogrzycy, na którą czarownica rzuciła urok, zamieniając ją w człowieka...
- Samo życie – pokiwał głową Churchillek. – Ale znając ciebie, pewnie nawet tak prostą historiię zmienisz w kasowy sukces...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Khhagrenaxx
Gość gildii


Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 2189
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Racibórz/Wrocław
Płeć: Facet

PostWysłany: Nie 2:33, 05 Lut 2006    Temat postu:

Tashlara widziała podczas ostatniej wyprawy, że czasem - gdy nikt nie patrzył - Churchillek wyciaga jakiś węgielek i coś tam bazgroli po pergaminach i śmieje się przy tym sam do siebie. Tak, "Śmiech to szczere królestwo krasnala".

Od dziś również i moje, pomyślała. Po policzku spływała jej łaza, a szczęki jeszcze miała ściśnięte z tłumionego śmiechu. Nie zastanawiajac się długo sięgnęła po kolejna historiię...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Imroth



Dołączył: 26 Paź 2005
Posty: 516
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Potok

PostWysłany: Pon 13:51, 20 Mar 2006    Temat postu:

- Buahahahaha... - urwal nagle smiech dochodzac do siebie. W bibliotece cisza króluje. Uspokoił sie .. dobrze ze nikogo w pobliżu nie było. Uśmiechnął sie do siebie i zwinął pergamin. Myśle że będe częstszym gościem tego przybytku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MadMaX



Dołączył: 23 Lis 2005
Posty: 955
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Śląsk

PostWysłany: Pon 14:50, 20 Mar 2006    Temat postu:

Klinga wchodząc do biblioteki i widząc Imroth'a odkładającego pergamin, nie zastanawiał się długo i wziął ten sam.
Po pewnym czasie, zwinął go i odłożył z uśmiechem na twarzy.
"Trzeba bedzie tu częściej wpadać"-pomyślał i udał się do swojej komnaty.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Azareus
Uduchowiony


Dołączył: 06 Gru 2005
Posty: 1703
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Facet

PostWysłany: Pon 17:52, 20 Mar 2006    Temat postu:

Azer zauważył nagle ruch w bibliotece,czyzby przywieźli "Lotharis codzienny"?wchodząc zauwazył mistrza ABG więc przywitał go,co niezdarza się żadko mistrzunio był zadowolony,z tego co sie stało wywnioskował że sprawcą był tamten pergamin,otworzył go ,po czym uśmiechnął się kącikiem ust,odłożył i wyszedł
-I kto powiedział że w bibliotece moze byc nudno .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Drako
Błękitny
Błękitny


Dołączył: 08 Lip 2005
Posty: 1467
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Facet

PostWysłany: Pon 17:57, 20 Mar 2006    Temat postu:

Arkas wszedł do biblioteki, wziól pergamin czytany przez poprzedników, po pewnym czasie przeczytał go i podał dalej szepcząc pod nosem:

"Wspaniałe dzieło..."
Powrót do góry
Zobacz profil autora
duchu!



Dołączył: 27 Lis 2005
Posty: 672
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostrów Maz/Warszawa
Płeć: Facet

PostWysłany: Pon 18:02, 20 Mar 2006    Temat postu:

- Zabawne... -
Pomyślałem i odłożyłem zczytany już kawałek pergaminu na miejsce, poczym wyszedłem uśmiechnięty z biblioteki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin