Przygody Chodzą Po Krasnoludach

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cerester
Uduchowiony


Dołączył: 22 Lut 2006
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pruszków
Płeć: Facet

PostWysłany: Sob 0:33, 25 Lut 2006    Temat postu: Przygody Chodzą Po Krasnoludach

W końcu nadszedł ten dzień. Wreszcie zostałem doceniony. Po przebudzeniu znalazłem na szafce nocnej mały pakunek z pieczęcią Gildii. Z ciekawością go rozwinąłem i ujrzałem jakieś papiery. Rzeczą znaną jest, że dla krasnoluda jedyną mniej ciekawą rzeczą od kupki papierów, jest jeszcze większa kupka papierów. Chcąc, nie chcąc próbowałem odcyfrować, co tam jest napisane. Dobrze, że mieszkałem w pokoju z pewnym rycerzem i ten nauczył mnie odcyfrowywać mapy, szkoda że wyprowadził się parę dni temu. Niestety ta mapa nie była w żadnym znanym mi języku. Nazwy miejsc nic mi nie mówiły, chociaż wyglądało to wszystko znajomo. List dostarczył jeszcze mniej informacji.
Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że ta mapa jest w jakimś obcym języku. Jedyny człowiek, znający jakieś języki którego znałem, był naszym bibliotekarzem.
Czym prędzej udałem się do niego po pomoc. Zastałem go, gdy układał księgi w porządku alfabetycznym, albo po okładce, albo po kolorze sam już nie wiem. Bibliotekarz widząc mnie, nie posiadał się z radości i od razu porzucił swe zajęcie i zaczął rozmowę.

- Co ja widzę, krasnolud w mojej bibliotece, co cię tu sprowadza zacny wojowniku? A może pomyliłeś drzwi? – Spojrzał się podejrzliwie.
- Masz coś do mnie? – Zapytałem zniecierpliwiony.
- Ależ źle mnie zrozumiałeś, tylko rzadko się zdarza by odwiedzał mnie jakikolwiek krasnolud. To nie znaczy że uważam was za gorszych, czy może mniej inteligentnych, ale te wasze topory i w ogóle...
- Zamknij się do jasnej cholery! Mam sprawę! – Już przebrała się miarka.
- Bez przemocy! Tylko bez przemocy! – Bibliotekarz zaczął się cofać.
- Skończ z tymi głupotami! – Powiedziałem zniecierpliwiony, podnosząc ręce do góry, z dala od toporów. – Chciałem CIĘ prosić o przetłumaczenie mi tej mapy i listu – jednym tchem wyrzuciłem z siebie.
- To trzeba było tak od razu – rozpromienił się bibliotekarz – Pokaż mi ten list i mapę.
- Łap – wycedziłem przez zęby, podając mu dokumenty.


Zajęło mu to ledwo pół godziny. List okazał się rozkazem najwyższej wagi. Dostałem pierwsze zadanie w swojej karierze. Polegało na dotarciu do pewnego miejsca zwanego Tohl i sprawdzeniu pogłosek o ataku potworów na miejscowe osiedla ludzkie.
Niestety obyło się bez szczegółów. Ów tajemniczy język okazał się elfim. Szkoda, że nikt nie postarał się przetłumaczyć tego na krasnoludzki, co za brak szacunku!
Przechodząc niedaleko swojego pokoju, zauważyłem, że jakiś elf w imponującej zbroi wnosi swoje rzeczy do mojego pokoju. Tego jeszcze tu brakowało, niedawno odszedł ten miły rycerz i już władowali elfa. Szybko się spakowałem, wszystkie próby komunikacji z elfem spłynęły na niczym, coś tam gadał w swoim języku, więc w końcu dałem sobie spokój.
Dostałem od Akademii środek transportu – łaciatego kuca imieniem Czocher, biorąc pod uwagę jego ogromną, kudłatą grzywę nie można mieć wątpliwości, że jego imię jest trafione.
Wyruszyłem w drogę, trasą zaznaczoną na mapie. Kierując się wskazówkami bibliotekarza i napotkanych podróżników, wyruszyłem na powitanie przygody.

- Czocher, przestań wierzgać, bo cię walne – miałem już dość tego wrednego zwierzaka, który szukał najmniejszej okazji do zrzucenia mnie na ziemie.
- Witaj krasnoludzie! – Te słowa padły tak niespodziewanie, że zacząłem się zastanawiać, że to kolejna sztuczka mojego „wierzchowca”.
- Tu jestem! – Znów ten głos. Po chwili spojrzałem za siebie i ujrzałem niziołka w stroju podróżnym z jakąś dużą torbą.
- Nie mam złota, nie mam czasu, nie mam ochoty – wyrecytowałem słowa, których uczył się każdy krasnolud na wypadek spotkania niziołków.
- Nie bądź gburem, chcę się tylko przywitać – żałośnie zapiszczał niziołek – Biriek Bystry jestem i miło cię poznać, nie dosłyszałem twojego imienia – spojrzał się na mnie niewinnie.
- Cerester – powiedziałem zrezygnowany. – Nie mam czasu na głupoty, podróżuje z ważną misją do Tohl.
- Jaki zbieg okoliczności, ja też tam podróżuję! – Aż podskoczył ze szczęścia, w jego plecaku coś zabrzęczało.
- Jak będziesz się ociągał, to cię tu zostawię – postanowiłem i pognałem Czochera, który tylko zarżał i stanął.


To była najgorsza podróż w najgorszym towarzystwie, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła. Czocher co chwilę stawał i dopiero zachęta w formie kopniaka skutkowała, ale to i tak nie na długo. Niziołek był jeszcze gorszy. Gęba mu się nie zamykała, ciągle coś gadał o tym, jaki to on jest łagodny i miły, że ludzie go nie rozumieją, że go nie szanują i inne tego typu bzdury.
Gdy wreszcie dotarliśmy do wioski, po plecach przeszły mnie ciarki. Te spienione fale i barki opadające w górę i w dół, w górę i w dół, aż do znudzenia. Tahl było wioską rybacką, która dostarcza ryby do Rivangoth i niezaprzeczalnie nią śmierdzi.
Wjechaliśmy do wioski, a raczej weszliśmy, bo Czocher odmówił współpracy.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem było znalezienie karczmy, a raczej czegoś, co miało czelność się nią nazywać. Mój towarzysz był wniebowzięty i od razu zamówił pokój dla nas dwóch i coś do jedzenia.

- Jakie to pyszne! – Krzyknął niziołek, zwracając uwagę wszystkich gości karczmy.
- To tylko zwykłą, tłusta ryba – powiedziałem zrezygnowany – Poza tym dziwnie pachnie i nie próbuj mnie przekonywać, że jest inaczej, bo nie jest! – Byłem straszliwie podenerwowany, tak działała na mnie bliskość morza i niesmacznej ryby na talerzu.
W pewnej chwili drzwi się otwarły i wkroczył krępy mężczyzna z twarzą poprzecinaną głębokimi bruzdami, miał na sobie typową pasiastą, marynarską koszule.
Gdy tylko ujrzał insygnia Błękitu na moim ramieniu, od razu się do nas przysiadł.
- Witaj krasnoludzie! – Przywitał się – nazywam się Silke, przybyłeś może z jakimś elfem?
- Jakim elfem do jasnej cholery? O co ci chodzi człowieku? Potrzebujesz pomocy to mów, a nie wyjeżdżasz mi z jakimś elfem. – Każdy coś ode mnie chce a ja nie wiem, o co chodzi - Mogę ci dać niziołka, jeśli chcesz. – Dodałem już z uśmiechem.
Marynarz przez chwilę siedział osłupiały, po czym odchrząknął i zaczął mówić.
- Przepraszam, ale dostaliśmy wiadomość, że przyślą nam elfiego paladyna – wyrzucił z siebie mężczyzna – nie chciałem cię urazić w żaden sposób, widocznie jesteś wspaniałym wojownikiem skoro zostałeś wyznaczony do tego zadania. – Po chwili zastanowienia dodał – I twój giermek także.
Niziołek niewiele myśląc pokiwał głową z uśmiechem i powiedział, że idzie do stajni nakarmić mojego rumaka – jakiego rumaka do cholery, tam stoi tylko Czocher.
- Masz wiernego giermka panie – odezwał się Silke, patrząc za wychodzącym niziołkiem – stawiam piwo na zgodę.
- Nazywam się Cerester, a ty w końcu mówisz do rzeczy – powiedziałem z uśmiechem.


Dowiedziałem się, że mają problemy, coś dziurawi im łodzie, gdy wyruszają w morze. Zdarza to się tylko w jednym miejscu, tam gdzie występują ławice ryb. Silke okazał się tak uprzejmym człowiekiem, że od razu zgodziłem się im pomóc. Podziękował mi, uregulował rachunek na parę dni na przód i poprosił o stawienie się o poranku w porcie, po czym wyszedł. Jak już opuścił karczmę, dotarło do mnie, że pewnie wyruszymy na morze. Woda, woda i jeszcze raz woda. Góra i dół, w przód i nazad, smażona ryba zaczęła walczyć o wolność, na szczęście łyk chłodnego piwa powstrzymał ją przed tymi próbami.
Nie, nie dopuszczę do tego by moja opinia zosta zszargana przez strach, obawę, a raczej niezbyt przyjazne podejście do wody. Błękitny nigdy się nie poddaje, nigdy nie odmawia pomocy! Spojrzałem na opaskę Akademii na ramieniu. Nie ma mocnych na mnie! Po czym udałem się do wynajętego pokoju na odpoczynek, śledzony uważnym wzrokiem przez pozostałych gości.
Najbardziej mokry sen w moim życiu się skończył, leżałem na łóżku zielony na twarzy. Cieszyłem się, że mam na tyle gęstą brodę, by nie było tego widać.

- Już się obudziłeś. – Stwierdził niziołek – wyglądasz jak dojrzała limonka – dodał z powagą.
- Ty giermek, nie podskakuj, bo ci uszy utnę i będziesz musiał w drodze powrotnej sprzątać po Czocherze. Co do jasnej cholery strzeliło ci do tego małego łebka – zapytałem nawet nie czekając na odpowiedź.
- Nie chcę rzucać się w oczy. A poza tym dzieliłeś się ze mną jedzeniem, pożyczyłeś pieniądze, to sobie pomyślałem, że odpracuje.
- No dobrze, ale nie pożyczałem ci żadnych pieniędzy! – Już nie miałem sił na niego krzyczeć.
- Ależ powiedziałeś, że mogę wziąć ile chcę. – Upierał się Biriek – oddam, co do grosza i to z nawiązką.
- Dobra, ale już się zamknij i wykonuj moje polecenia, bo to będzie niebezpieczne zadanie i możemy z niego nie wrócić – powiedziałem grobowym głosem, po chwili już weselej dodałem, klepiąc go po ramieniu – lecz nawet jak zginiesz, twe imię nie będzie zapomniane...


Niziołek od tamtej pory przestał się odzywać i sprawiać problemy. Po obfitym w rybę śniadaniu, udaliśmy się do portu. Od razu zauważyliśmy łataną wielokrotnie barkę, z Silke na pokładzie. Wszedłem po trapie na pokład i od razu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Grunt pod nogami lekko się kołysał. Silke oprowadził nas po pokładzie i przedstawił załodze, czyli trzem mężczyznom. Rozmowa z nimi spowodowała, że zapomniałem o niestabilnym pokładzie i wyruszyliśmy w imorze.
Po dwóch godzinach organizm przypomniał sobie o tym wszystkim ze zdwojoną siłą. Poranna ryba powróciła do morza...
Zbliżało się popołudnie i ciągle nic się nie działo, mój żołądek był pusty jak horyzont przed nami, pierwszy raz w tym dniu poczułem się dobrze i postanowiłem się zdrzemnąć.
Obudził mnie głośny trzask pękającego drewna i nagły wstrząs. Gdy zerwałem się na równe nogi, drugi wstrząs powalił mnie na pokład. Słyszałem jak wszyscy krzyczą. Trzymając się burty rozejrzałem się dookoła i to, co ujrzałem napełniło mnie obrzydzeniem i strachem. Nad barką pochylał się ogromny łeb z paroma przypominającymi włócznie kolcami. Z cielska przypominał węża. Paszczę miał wypełnioną paroma rzędami ostrych jak miecze zębów. Mógł mnie połknąć w całości bez problemów. Stwór przyglądał się nam jakby z zainteresowaniem, wszyscy zamarliśmy. Jeden z marynarzy ocknął się z osłupienia i z krzykiem rzucił się do sterówki. Potwór z przerażającym rykiem rzucił się na nieszczęśnika.
Z przeraźliwym kłapnięciem przepołowił nieszczęśnika i wyprostował swe obłe ciało, by przełknąć „pożywienie”. Zagotowało się we mnie, zerwałem się na równe nogi wyciągając topór. Zacząłem wrzeszczeć jak opętany by zwrócić na siebie uwagę. Potwór zaryczał a kolce na jego łbie groźnie się wyprostowały. Zaszarżował z całą furią. Roztrzaskał maszt i rzucił się na mnie. W ostatniej chwili uskoczyłem, stwór wbił się łbem w pokład, zaplątując się w sieci. W powietrze wystrzeliła chmura drzazg, a barka niebezpiecznie się pochyliła. Chciałem uciekać, ale noga zaplątała się w sieć. Zacząłem się szarpać, w tym momencie potwór uwolnił się z resztek pokładu i wyprostował by przygotować kolejny atak, którego nasza barka miała już nie wytrzymać. Jak tylko zaczął się prostować, wystrzeliłem w górę. Sieć w którą się zaplątałem, pochwyciła również bestie. Uderzyłem boleśnie w łuskowate cielsko. Przez chwilę byłem oszołomiony, lecz instynkt zadziałał na szczęście bezbłędnie. Zacząłem podciągać się wyżej, mój topór leżał gdzieś na pokładzie, na szczęście drugi miałem na plecach. Miałem świadomość, że w pełnym rynsztunku pójdę od razu na dno, ale wolałem to, niż zgnić w żołądku tego czegoś.
Potwór rozwścieczony moją obecnością chciał złapać mnie w paszczę, lecz nie mógł mnie dosięgnąć, gdyż już siedziałem mu na głowie. Gdy tylko chciał mnie pochwycić, jego paszcza z głuchym kłapnięciem łapała powietrze.
Trzymając się jednego z kolców na głowie potwora, zacząłem okładać go toporem gdzie popadnie. Z wściekłości uderzył głową w burtę, by mnie zrzucić. Jedynym skutkiem było krótki moment zawahania ze strony potwora. Dotarł mnie krzyk dochodzący z pokładu, żebym atakował oczy. Traktując to jako ostatnią deskę ratunku zacząłem ciąć go wściekle po oczach. Oko eksplodowało niczym gnomi balon. Ochlapując mnie lepką, śmierdzącą mazią. Ryk stwora aż mnie ogłuszył, poczułem, że spadam, a potem jak fale zamykają się nad moją głową. Widziałem tylko szkarłatną od krwi wodę, sól szczypała w oczy, a powietrza w płucach było coraz mniej. W końcu poczułem mocne szarpnięcie i odgłosy powróciły z pełną siłą. Słyszałem okrzyki wielu marynarzy, piskliwy głos niziołka i niknący w oddali ryk bólu. Chciałem wstać, lecz noga odmówiła posłuszeństwa, po chwili wszystko ucichło i nastała ciemność.
Obudziłem się w miękkim łóżku w karczmie. Niziołek siedział obok na stołku.

- O jednak żyjesz! – Radośnie krzyknął niziołek – Już myślałem, że masz w łepetynie tylko słoną wodę.
- Co z resztą? Jak długo tu leżę? Co się stało? Masz coś do picia? – Niemal zasypałem go pytaniami – Chcę mi się pić, czuję się jakbym miał kaca...
- Wszyscy żyją. No oprócz tego co wąż go rozpołowił. – Spokojnie odpowiedział niziołek – Barka, która była w pobliżu nas zabrała. Leżysz tu od dwóch dni, a pić nie dostaniesz dopóki lekarz ci nie pozwoli.
- Chrzanisz głupoty – wycedziłem – Daj mi piwa, albo, chociaż wody.
Biriek przyniósł mi trochę wody, którą łapczywie wypiłem, krztusząc się przy tym niewiarygodnie. Gdy zaspokoiłem pragnienie, poprosiłem go żeby kontynuował.
- Gdy wyłupiłeś mu oko – kontynuował mój towarzysz – zwalił się na pokład i zsunął się do wody. Myśleliśmy, że poszedł na dno i zdechł. W tym momencie dopłynęła druga barka i postanowiliśmy doholować go do brzegu. Ale sieci okazały się luźne. Zaczęliśmy je wyciągać i okazało się, że zamiast potwora, znaleźliśmy ciebie.
- Jestem w jednym kawałku? – Zapytałem obawiając się odpowiedzi – Nic mi drań nie odgryzł?
- Nie martw się, jedynie sieć przez jakiś czas zbyt mocno oplątywała twoją nogę i mogło być nieprzyjemnie. Ale wszystko skończyło się dobrze. – Gdy zobaczył, że odetchnąłem z ulgą, nachylił się ku mnie i konspiracyjnym szeptem oznajmił – Szykują nam nagrodę za odwagę.
- A co to będzie? – Zainteresowałem się.
- Podobno coś bardzo cennego w tej wiosce – powiedział szczęśliwy Biriek.
- A kiedy mają nam to wręczyć? – Już nie mogłem się doczekać zasłużonej nagrody.
- Dziś wieczorem w karczmie. Lepiej wypocznij. – Powiedział i wyszedł.


W niesamowicie dobrym humorze, choć nieco utykałem na prawą nogę, dotarłem do karczmy. Przywitały nas gratulacje i zimne piwo. Podano świeżutką jajecznice i w ogóle było wspaniale. Aż w końcu przyszła pora na naszą nagrodę. Najstarszy marynarz w wiosce podszedł do na dał po sakiewce złota i obiecał, że na drogę dostaniemy to, na co zasłużyliśmy, po czym wróciliśmy do świętowania.
Rzeczywistość jest jednak inna, nie wszystko złoto, co się świeci i inne tego typu bzdury. Złota starczyło ledwo na nowe ubranie i topór. Innymi prezentami okazało się siodło dla mojego „rumaka” i kucyk dla niziołka.
Wierzę, że miejscowi dali nam te rzeczy z czystego serca, ale prezent dla Akademii w postaci czterdziestu kilogramów wędzonej ryby był naprawdę przybijający.
Mam nadzieje, że paru Błękitnych Braci lubi ryby, bo mamy ich teraz pod dostatkiem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin