Przygody Chodzą Po Krasnoludach II

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cerester
Uduchowiony


Dołączył: 22 Lut 2006
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pruszków
Płeć: Facet

PostWysłany: Sob 21:46, 04 Mar 2006    Temat postu: Przygody Chodzą Po Krasnoludach II

Następny, piękny dzień. No może oprócz tych ciemnych chmur zasłaniających słońce i natrętnych owadów, próbujących dostać się do oczu.
Tak właściwie to dzień był taki jak zwykle i nie ma, co koloryzować.
Jechaliśmy tak z Biriekiem na naszych kucach. Było sennie, bardzo sennie.
Postanowiłem rozbić obóz, kuce zostały przywiązane do drzewa, a wędzoną rybę powiesiliśmy na drzewie, tak żeby nie śmierdziało za bardzo. Zaczęło się ściemniać i zaczął padać deszcz. Rozbiliśmy namiot i postanowiliśmy przeczekać niekorzystną pogodę.
Padało okropnie, Czocher strasznie się denerwował, był cały mokry. Dobrze mu tak. Spojrzałem się na niziołka, coś dziś milczał, postanowiłem czegoś się o nim dowiedzieć.

- Te nizioł! – wyrwałem go z zamyślenia – Ty się tak nie skupiaj, bo się, no zamyślisz i uśniesz – jakoś wybrnąłem, muszę się nauczyć dobrego wysławiania.
- Ja mam imię – obraził się – Nie możesz być uprzejmy? Gotuję dla ciebie, piorę, czyszczę kuce. – powiedział z wyrzutem.
-Nikt cię o to nie prosił – skontrowałem – Biriek – dodałem po chwili.
- Wiesz, że lubię jak jest porządek i czystko, a poza tym, co to za rycerz z brudnymi butami. Musisz budzić szacunek i postrach, a nie śmiech. – stwierdził z powagą, po czym dodał podejrzliwie – Prawda, że jesteś rycerzem?
- Odczep się, rozpal ognisko. – warknąłem ostro – Albo idź, sprawdź czy cię tam nie ma – wskazałem ręką w stronę krzaków, których nie było nawet widać przez strugi padającego deszczu.
- A więc to tak – niziołek splótł ramiona na piersi – taki z ciebie rycerz jak z Czochera rumak. – powiedział z satysfakcją.
- Jestem rycerzem – powiedziałem ze złością, po czym dodałem ze smutkiem – W duchu jestem rycerzem, chociaż nie pasowanym. To tylko kwestia czasu mówię ci! – niemal wykrzyknąłem wznosząc rękę do góry – Będę sławnym rycerzem i dostanę prawdziwego rumaka. – Po czym szybko dodałem – A jeśli będziesz tak paplał tym ozorem i rozpowiadał o tym na boki, to inaczej porozmawiamy.
- Dobrze, nie unoś się tak. – Biriek próbował mnie obłaskawić – Każdy z nas ma swoje sekrety – nagle umilkł.
- I tu cię mam! – wykrzyknąłem – Co przeskrobałeś? Po co się za mną wleczesz?
- Naraziłem się paru osobom i postanowiłem się oddalić. – bez przekonania powiedział niziołek – Daj mi spokój, koniec tematu.
- Ja ci dam koniec tematu łobuzie! Mów wszystko, bo się zdenerwuję! – postanowiłem go nastraszyć.
- No dobra, ale nie dotykaj topora! – Biriek się w końcu złamał – Zaraz ci wszystko powiem, ale obiecaj, że się nie zdenerwujesz i nie zrobisz mi krzywdy – spuścił wzrok.
- Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy, jeśli mnie nie zdenerwujesz. – byłem szczęśliwy, że zabiłem mu ćwieka – Mów i nie obawiaj się, w końcu to nie może być nic strasznego, a poza tym Błękitni postępują honorowo! – powiedziałem dumnie.
- No dobrze, a więc było to tak...


Opowiadał jak to był stajennym w rezydencji jakiegoś szemranego szlachcica w Rivangoth. Pewnego dnia zdrzemnął się w stajni, obudziła go rozmowa dwóch obcych mężczyzn, mówili coś o jakimś złotym posążku będącym w posiadaniu szlachcica, nie pamiętał szczegółów. Gdy usłyszał o złocie, od razu postanowił dowiedzieć się więcej. Jego pracodawca pojechał do kogoś w odwiedziny, więc postanowił rozejrzeć się po rezydencji.
W końcu, w piwnicy znalazł zamknięte, żelazne drzwi, klucz do nich znalazł w gabinecie szlachcica. Gdy tylko otworzył drzwi, ujrzał ciemne pomieszczenie z paroma ławami i jakimś kamiennym podestem. Na jego powierzchni były jakieś ciemne, zaschnięte plamy i głębokie bruzdy. Za podestem stał trójnóg a na nim posążek ze złota. Przedstawiał on humanoidalną istotę z dwoma rogami i rubinowymi oczami. Miał rozdziawioną paszcze, pełną ostrych zębów. Reszta ciała była obrzydliwie tłusta, jakby stwór miał zaraz eksplodować. Niziołek oczywiście musiał sprawdzić ile waży posążek, a był wielkości dorodnego melona. Wziął go w ręce i uniósł. Niezwykły ciężar go przeważył, niziołek chcąc uniknąć upadku, wypuścił posążek z rąk. Upadł z brzdękiem i Biriek z przerażeniem dostrzegł, że rubinowe oczy leżą obok. Spanikował. Złapał rubiny i nóż, który znalazł w pomieszczeniu. Gdy tylko wyszedł z piwnic pomyślał, że musi stąd uciekać, ale za daleko nie ucieknie bez pieniędzy. Zwinął, co tylko się dało z gabinetu, sztućce też znalazły się w plecaku. Niezauważony przez służbę, wymknął się z rezydencji i udał się drogą wyjazdową z miasta, by dołączyć do jakiejś karawany i ulotnić się z miasta.
Gdy już odjeżdżał, zobaczył tych samych ludzi, co rozmawiali w stajni, tylko, że tym razem byli na koniach i to w dodatku uzbrojeni. Gdy tylko go zobaczyli, ruszyli z kopyta. Na szczęście podejrzani ludzie zostali zatrzymani przez strażników, a karawana z Biriekiem na wozie odjechała. Rubiny wydawały się świecić jakimś nienaturalnym blaskiem, więc niziołek postanowił się ich pozbyć, lecz nikt nie chciał ich kupić, nawet orkowscy kupcy. Gdy chciał je wyrzucić zawsze potem znajdował je w sakwie. Parę razy widywał tych ludzi, ale zawsze udawało mu się ukryć.

- A więc to tak!? Rozmawiam ze złodziejem! Co masz na swoją obronę? Może mam cię od razu odwieźć przed sąd? – spojrzałem na niego z pogardą – Co mam z tobą zrobić?
- Obiecałeś, że się nie zdenerwujesz! – niziołek wyraźnie się przestraszył – Ja nie chcę do lochów, zgniję tam – zakwilił.
- Nie lubimy zamkniętych pomieszczeń, co? – zapytałem ironicznie – A może jednak?
- Nie, tylko nie lochy! Zrobię wszystko, tylko mnie nie zamykaj! – błagał.
- Mówisz wszystko? – spojrzałem na niego chytrze – Dobrze, od dziś jesteś moim giermkiem i będziesz mi służył. Odpracujesz swoje przewinienia pomagając potrzebującym. – po czym szybko dodałem – I nie próbuj się wywinąć, bo skończysz jako mieszkaniec lochu. A wiedz, że wszędzie cię znajdę!
- No w końcu jestem tym całym giermkiem od jakiegoś czasu. – stwierdził niziołek już nieco rozluźniony.
- Tak, ale od tej chwili koniec z piciem i podbieraniem moich pieniędzy z sakwy. Wędzona ryba nie należy do ciebie, tylko do Akademii! – dodałem widząc, że sięga do tobołków.
- To nawet ryby przyjmują? – zapytał robiąc niewinną minę – Ej dobrze nie denerwuj się, to był tylko niewinny żart. – zaczął się tłumaczyć widząc moją wściekłość.
- Umowa stoi niziołku? – zapytałem już łagodniej wyciągając rękę na znak zgody – Jeśli się nie zgodzisz to możesz się od razu związać i powlec się do lochów.
- No dobrze, obiecuję! – podał mi rękę – Ale będziesz mnie bronił przed tymi ludźmi?
- Oczywiście, nie masz się, o co martwić mały, jakoś sobie poradzimy – wyjrzałem z namiotu – Patrz przestało padać, powinniśmy coś zjeść i ruszać dalej, bo straciliśmy trochę czasu.


Zostało trochę czasu do zmierzchu, więc postanowiliśmy jechać do momentu aż się ściemni.
Droga na tym odcinku była trochę zaniedbana, ale mimo wszystko jechaliśmy dosyć szybko.

- Słyszę, że coś jesz! Zostaw tą cholerną rybę! – przytłaczał mnie ciągły głód niziołka, który mimo to był bardzo szczupły – Zobacz na mapie, gdzie mamy jechać.
- Pra.. to znaczy lewo mości rycerzu! – wybąkał Biriek – Jak jesteśmy sami to muszę się tak do ciebie zwracać.
- Nie. Wystarczy „mości krasnoludzie” – powiedziałem z nieukrywanym rozbawieniem – No to wio Czocher! – wykrzyknąłem i ruszyliśmy wskazaną przez niziołka drogą.


Jechaliśmy tak jakiś czas, gdy mgła zaczęła się podnosić. Najpierw powoli jakby ospale wspinała się w górę niczym najedzony waż, by po chwili sprawić, że nasze kuce wyglądały niczym malutkie łódki w mlecznobiałym morzu. Wierzchowce zaczęły się niepokoić, my także. Nie odzywaliśmy się w ogóle, obawiając się, że ktoś może nas usłyszeć. Zrobiło się zimno, niezwykle zimno jak na tą porę roku. Zaczęliśmy trząść się z zimna, słyszałem jak niziołkowi dzwonią zęby z zimna, a może nie tylko z zimna.
Ciemność była przytłaczająca, a gęsta mgła jakby świeciła własnym, zimnym światłem.
Nagle ujrzałem jakieś drgające światło kawałek drogi od nas. Wyglądało jak światło lampy lub świeczki.

- Widzisz te światło? – zwróciłem się do niziołka szeptem, nie odwracając głowy od źródła światła – Jedziemy w tamtą stronę, nie zgubmy się. Mam złe przeczucie.
- Widzę. A co jeśli to błędny ognik i próbuję nas wprowadzić w zasadzkę? – usłyszałem głos Birieka – Zginiemy i nikt nie będzie wiedział gdzie i jak. – słychać było w jego głosie rozpacz.
- Nie mamy wyboru, bądź dzielny. – powiedziałem normalnym głosem, dodawając jemu i sobie otuchy – Pewnie to jakiś pustelnik, albo pierwsze domy tej wioski, o której rozmawialiśmy przy śniadaniu.
- Tak. Na pewno to ta wioska. – niziołek sam siebie próbował przekonać – Nie pamiętam nazwy, ale to na pewno ona.


Podjechaliśmy bliżej i ku mojemu zdziwieniu, rzeczywiście zobaczyliśmy zarysy domostw, lecz tylko z jednego okna wydobywał się ten blask. Podjechaliśmy bliżej, zacząłem nasłuchiwać. Jedyną rzeczą, jaką było słychać był ciężki oddech kuców i bicie mojego serca. Obejrzałem się za siebie, Biriek przygryzł lejce i ze strachem rozglądał się wkoło.
Zbliżaliśmy się coraz bardziej do budynku, z którego sączyła się odrobina światła, podążaliśmy ku niej wiedzeni instynktem niczym ćmy do ogniska. To porównanie mną wstrząsnęło. A jeśli to prawda i jesteśmy przez kogoś wiedzeni na pewną zgubę? Nagle zdałem sobie sprawę, że mgła znikła tak samo jak cisza. Budynek przed nami był rozświetlony, z wnętrza dobiegały śmiechy i okrzyki pijanych osób. To bez wątpienia była karczma. Zeskoczyłem z kuca i zacząłem rozglądać się dookoła jak opętany. W każdym domu paliło się światło, jakiś pies szczekał a przerażony kot przemkną między kopytami Czochera.
Biriek był tak samo zszokowany jak i ja. Coś tu było nie tak. Splunąłem na ziemie kreśląc krąg wokół serca, tak na wszelki wypadek i przeklinając parę pokoleń wstecz wszystkie czarne koty z okolicy, ruszyłem w stronę wejścia do karczmy.
Wioska była całkiem spora, może z sześćdziesiąt chat i karczma. Szyld nad drzwiami kołysał się wesoło, zachęcając gości do wejścia. „Smocza Góra” – głosił napis.
Przywiązałem kuce do belki przed karczmą i pomogłem niziołkowi zsiąść z siodła. Troszkę się uspokoił, lecz nadal nerwowo się rozglądał.
Postanowiłem, że wejdziemy do środka. Otwarłem drzwi. Ciepło paleniska wylało się na zewnątrz, wraz z zapachem dziczyzny i świeżego piwa. Przy stolikach siedzieli mężczyźni i kobiety pijąc i śmiejąc się. Gdy byliśmy w połowie drogi do baru wszyscy ucichli, czuliśmy na plecach ich spojrzenia. Podeszliśmy do lady, za którą stał słusznej postury karczmarz, z sumiastymi wąsami i brwiami przypominającymi poskręcany drut.

- Pewnie chcecie piwa, co? – niezbyt uprzejmie zapytał – Siadać tam w kącie i czekać na piwo i lepiej żebyście mieli, czym zapłacić.

Niziołek widząc, że chcę powiedzieć coś ostrego, złapał mnie za ramie i wolno pokręcił głową. Miał racje, tu było coś nie tak i nie powinienem reagować. Przynajmniej na razie.
Usiedliśmy przy małym brudnym stoliku w rogu pomieszczenia. Na podłodze walały się resztki pożywienia a blat stołu był zalany jakimś lepiącym płynem.
Po chwili karczmarz podszedł stawiając dwa gliniane kufle na stole. Rzadkie piwo zachlupotało w naczyniach. Gdy odchodził widać było, że się złośliwie uśmiecha.
Biriek z obawą wąchał piwo, był to jednak najzwyklejszy sikacz.
Wyjęliśmy nasze racje podróżne i rozmawiając szeptem zaczęliśmy się naradzać.
Uzgodniliśmy, że wynajmiemy pokój i przenocujemy a rano rozejrzymy się po wiosce. Jeśli nie będzie nic podejrzanego to odjedziemy.
Niziołek poszedł zamówić pokój, a ja rozglądałem się po pomieszczeniu. Gdziekolwiek spojrzałem, tam odwracali głowę, w karczmie byli sami ludzie.
Udaliśmy się na spoczynek, pokój był z dwoma łóżkami o wygodzie, do której pretensji nie miałby tylko goblin. Na wszelki wypadek zamknąłem drzwi na klucz i zastawiłem krzesłem, Biriek starannie zamknął okno.
Powoli w zajeździe zapadła cisza. Odrobina spokoju spowodowała, że usnęliśmy.

W środku nocy obudził mnie jakiś hałas, spojrzałem wokół siebie. Niziołek twardo spał, okno i drzwi były zamknięte. Zacząłem nasłuchiwać, nagle dosłyszałem szloch zza ściany, z pewnością kobiecy. Postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. Bez zbroi, jedynie w koszuli ze sztyletem w dłoni, podkradłem się do drzwi. Cicho odsunąłem krzesło, klucz metalicznie trzasnął w zamku. Wyszedłem na korytarz, było bardzo cicho. Podszedłem do sąsiednich drzwi i przyłożyłem do nich ucho. Tak, nie było wątpliwości, jakaś kobieta szlochała. Delikatnie zapukałem. Ucichło, usłyszałem delikatne stąpanie za drzwiami, po czym delikatny, kobiecy głos.

- Wreszcie przyszedłeś, poczekaj tylko znajdę klucz – słychać było nerwowe przerzucanie ubrań – Módl się żeby cię nikt nie widział, bo będziemy mieli kłopoty. – szczęk zamka, drzwi się otwierają – Wchodź szybko! – już głośniej dodała kobieta. Niewiele myśląc wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi. Kobieta była tak zaskoczona moim widokiem, że stanęła z otwartymi ustami i nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Nie na mnie chyba jaśnie pani czekała – powiedziałem skrywając uśmiech – Usłyszałem płacz i przyszedłem zobaczyć, co się dzieje, zatrzymałem się w pokoju, tu obok – uprzedziłem jej pytanie wskazują na ścianę -Ale widzę, że na kogoś czekasz, to ja sobie pójdę...
- Nie! Poczekaj. Zostań proszę i mnie wysłuchaj. – poprosiła składając ręce jak do modlitwy – Usiądź. – wskazała na stolik przy oknie. W oknie stała lampa oliwna i oświetlała pomieszczenie. Postanowiłem wysłuchać, co ma do powiedzenia.


Była bardzo urodziwa, mimo zapuchniętych oczu, wyglądała na damę. Wydęła swoje czerwone usta w zamyśleniu, uważnie badając mnie spojrzeniem swoich zielonych oczu.
Lekkim ruchem dłoni odsunęła z oczu kosmyk czarnych włosów i zaczęła mówić.
Podczas rozmowy wyjaśniła, że mężczyzna, na którego czeka jest półelfem, dowódcą zbrojnego posterunku nieopodal stąd. Odwiedza ją potajemnie, bo mieszkańcy nienawidzą nieludzi, a w szczególności półludzi. On sama była lekarzem, dzięki czemu ma zapewnione miejsce w karczmie. Dwa dni temu przybył do wioski niosąc wieść o zbliżających się złych orkach, został wyśmiany i posądzony o próbę zagarnięcia ich majątków w chwili, gdy opuszczą wioskę. Wtedy wyjechał, lecz nim to zrobił powiedział jej, że wróci za dwa dni w nocy ze swoimi kompanami i ewakuują wioskę, choćby siłą.

- Tą lampę wystawiłam w oknie, żeby wiedział, że jestem. Zaczynam się niepokoić, czy mógłbyś pojechać w stronę jego obozu i sprawdzić, co się dzieje? Bardzo proszę, tutaj i tak nie możesz się długo zatrzymać, bo ci ludzie są straszni. Dam ci złoto! – nerwowym ruchem zaczęła szukać sakiewki.
- Zostaw swe złoto dla siebie panienko – przeklinając sam siebie w myśśmiech kontynuowałem – Mi tam złoto nie potrzebne, a tobie się pewnie przyda. Z przyjemnością wyjadę z tej dziury i poszukam twojego ehm... przyjaciela. Mów gdzie to jest. Widzę, że już świta, więc zaraz pojadę.
- Dziękuje ci bardzo. Wiedz, że nagroda cię nie minie, musisz udać się na zachód, jakieś cztery godziny jazdy konnej stąd zauważysz zagajnik, za nim będzie obozowisko. A teraz ruszaj już proszę.
- Obrócę szybko, pod wieczór możesz się mnie spodziewać. – zapewniłem i już chciałem wychodzić, lecz zatrzymała mnie.
- Zapomniałam zapytać cię o imię. – powiedziała przepraszająco.
- Cerester w najbliższym czasie rycerz – burknąłem.
- A moje imię to Izabella. Powtórz, że jesteś ode mnie, szukaj Ellhinda. – po czym dodała nachylając się – Wracaj szybko! – powiedziała i pocałowała mnie w policzek, po czym wypchnęła za drzwi i zamknęła je na klucz.


Przez chwilę stałem osłupiały w korytarzu, czerwony jak burak w koszuli sięgającej do kolan i ze sztyletem w dłoni. Jakże musiałem wtedy śmiesznie wyglądać...
Wróciłem do pokoju i ściągnąłem marudzącego niziołka z łóżka. Wyruszyliśmy wraz ze świtem.

- Gdzie my w ogóle jedziemy? Dlaczego nie zjedliśmy śniadania? Czemu jesteś taki czerwony? Piłeś coś? –zasypał mnie pytaniami Biriek.
- Zamknij się! Jedziemy z ważną misją! Jeszcze jedno pytanie i zostawię cię tutaj na pastwę czegoś, co żywi się takimi chwastami jak ty! – do dziś zadaję sobie pytanie, dlaczego tego nie zrobiłem.


Po prawie pięciu godzinach dostrzegłem zagajnik. Zaczęliśmy go okrążać. Skupisko drzew było dosyć spore i zarośnięte. Objechaliśmy teren dookoła i nić nie znaleźliśmy. Nie było nawet śladu obozowiska, cały teren porośnięty był wysoką trawą.

- Poczekaj tu, wejdę do zagajnika, może tam się kryją – powiedziałem niziołkowi – Jeśli nie będę wracał jedź do wioski i powiadom kogoś, najlepiej miejscową lekarkę. Zrozumiano?
- Dobra, ale czego szukasz? – zapytał Biriek, ale już wchodziłem między drzewa.


Wnętrze zagajnika okazało się gęstsze niż myślałem. Z każdym krokiem miałem mniejszą nadzieję, że kogoś tu znajdę. Pewnie ta kobietka coś pokręciła, albo jej kochaś nakłamał. W tym samym momencie zauważyłem coś lśniącego w krzakach. Leżał tam ludzki szkielet, pożółkły ze starości, miał na sobie przerdzewiałe resztki kolczugi, czaszka była pęknięta. Na kościach było pełno śladów zębów. Rozglądając się ostrożnie, zacząłem się wycofywać. Coś trzasnęło mi pod nogą, z przerażeniem dostrzegłem, że to kolejna kość, na wpół zagrzebana w ziemi. Zacząłem obszukiwać ziemię. Było ich mnóstwo. Nie potrafię powiedzieć ile osób straciło tu życie i w jakich okolicznościach, ale na pewno walczyli do końca. Kości i czaszki były poprzetrącane silnymi uderzeniami. Odetchnąwszy ciężko wróciłem do niziołka

- Znalazłeś to, czego szukałeś? – zapytał – Możemy już wracać?
- Można tak powiedzieć, wracamy do wioski, mam do porozmawiania z pewną osobą do pogadania. – dałem znak do wyruszenia.


Po około godzinie jazdy dostrzegliśmy dym wśród drzew pobliskiego lasu, postanowiliśmy ostrożnie sprawdzić, kto tam jest. Miałem nadzieję, że to ta grupa, której szukam. Wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem starszego mężczyznę piekącego królika nad ogniskiem. Ubrany był w łachmany, obok ogniska leżało parę toreb, Nieznajomy przestraszył się na nasz widok, dałem znak dłonią żeby się nie obawiał.

- Nie widziałeś tu może uzbrojonej grupy? Powinni obozować w okolicy. – zapytałem pewnym tonem, wypinając pierś.
- Oprócz was nikogo. – odrzekł widocznie zaniepokojony – Pytajcie, o co chcecie, z chęcią odpowiem na wasze pytania za parę złotych monet – Uśmiechnął się szczerbato.


Człowiek był pustelnikiem, więc wiedział sporo o okolicy. Jak wspomniałem o wiosce tylko zaśmiał się szyderczo i splunął za siebie? Zapytany, o co chodzi powiedział, że pojedzie z nami, a potem nam wszystko wyjaśni. Spakował swoje rzeczy i wyprowadził osła ukrytego między drzewami. Po jakimś czasie ruszyliśmy. Zapytany o cokolwiek związanego z oddziałem lub wioską, spotykało się z jego zagadkowym milczeniem. W końcu ujrzeliśmy z daleka kształt gospody, zniekształcony przez blask zachodzącego słońca. Gdy zbliżyliśmy się, przerażony dostrzegłem, że w miejscu gospody stoi poczerniały szkielet budynku. Z reszty wioski nic nie zostało. Same zgliszcza i popiół.

- Co się tu stało? Gdzie ludzie? Co się dzieje? – nie wiedziałem, co myśleć, spojrzałem w stronę pustelnika, z twarzy, którego nie znikał uśmieszek – Czego się cieszysz łachu? Gadaj, co wiesz, bo cię wypatroszę! – zacząłem się do niego zbliżać.
- Uspokój się panie, to wszystko czary! Zaraz ci wszystko wyjaśnię. – zaczął tłumaczyć.


Słuchając, dochodziły do mnie kolejne fakty. Prawie pół wieku temu zgraja orków zaatakowała tą wioskę podpalając ją i zabijając wszystkich mieszkańców. W tamtym czasie zaginął też oddział zbrojnych. Od tamtej pory krążą opowieści o zjawach, dziwnych odgłosach i światłach. Nikt po zmroku tu nie zachodzi. Wszyscy, którzy dotąd zostali na noc, tracili zmysły.
Nie mogąc dojść do siebie zacząłem chodzić po wiosce. Wszystko było zniszczone. Ani śladu życia, w granicach wioski nie rosło ani źdźbło trawy. Mimo czasu, który upłynął smród spalenizny wciąż był silny. Gdy wróciłem zastałem Birieka wśród ruin karczmy. Pustelnik nalegał żebyśmy, czym prędzej stąd odjechali. Już się ściemniło, wtedy wyjechaliśmy spośród ruin. Pustelnik podziękował za złote monety i ruszył w swoją stronę.
Odjechaliśmy kawałek od wioski, gdy usłyszałem cichy głos niziołka.

- To chyba należy do ciebie – powiedział podając mi małe, brudne zawiniątko.

Była to brudna od popiołu sakiewka z kilkunastoma małymi klejnotami oraz kartką:

Drogi Ceresterze, dziękuję Ci za pomoc. Mam nadzieję, że będzie Ci się wiodło. Izabella.

Zamarłem na moment, spoglądając na pożółkłą od starości kartkę. Spojrzałem za siebie, w mroku ujrzałem wątłe światełko lampy oliwnej zawieszone w powietrzu. Nie mówiąc nic więcej ruszyłem z kopyta, by jak najszybciej opuścić to nawiedzone miejsce. A światło paliło się dalej...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MadMaX



Dołączył: 23 Lis 2005
Posty: 955
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Śląsk

PostWysłany: Sob 22:35, 04 Mar 2006    Temat postu:

Wciągające. Z opowiadań czytanych na necie dla mnie w pierwszej piątce. A może i trójce Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Przemas
Gość





PostWysłany: Pon 20:19, 06 Mar 2006    Temat postu:

Muszę przyzanć, że jest imponujące. Utrzymane w świetnym stylu, nie jest tandetnym odtwórczym opowiadankiem, ale dziełem obeznanego w temacie i sprawnie w nim lawirującego autora. Momenty intrygujące i przykuwające uwagę, przeplatają się z chwilami wartkiej akcji, a jednocześnie, dzięki świetnie dobranym bohaterom i umiejętnie skonstruowanym dialogom, tekst ten bywa zabawny.
Życzę czytelnikom i autorowi aby rozwijał swoją działalność, bo warto, naprawdę warto.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin