Saga Churchillka - tak beznadziejne, że nawet śmieszne

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
churchillek
Przyjaciel gildii


Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 885
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 10:34, 16 Lut 2006    Temat postu: Saga Churchillka - tak beznadziejne, że nawet śmieszne

Był zimny i pochmurny dzień. Churchillek szedł traktem przez las. "Żebym tylko zdążył, żebym tylko zdążył..." powtarzał sobie bez końca. Szedł już tak od kilku godzin, lecz nie zatrzymywał się na odpoczynek - żaden krasnolud by tak nie uczynił w zaistniałej sytuacji. Wreszcie drzewa zaczęły rzednąć. "Las się kończy, już niedaleko" - pomyślał. Poprawił swój miecz na plecach i przyspieszył kroku. Trakt prowadził lekko pod górę, na małe wzniesienie. "Stąd zobaczę góry" pomyślał po raz kolejny i lżej zrobiło mu się na duchu. Z łatwością pokonywał stromiznę pagórka. Gdy był już na szczycie serce w nim zamarło. "Spóźniłem się". Jego oczom ukazał się straszny widok. Mała osada krasnoludów stała w płomieniach. Niektóre z domów powoli przygasały, żarząc się już tylko, lecz kilka budynków cudem ocalało. Stała jeszcze między innymi gospoda "Pod Trollim Oddechem". Churchillek rzucił się biegiem w kierunku osady. Zmęczenie wielogodzinnym marszem uleciało w jednej chwili. Jego ruda broda rozwiewała się na wietrze. "Może jeszcze nie jest za późno" pomyślał, a myśl ta dodała mu skrzydeł. Brama była otwarta. Nigdzie żywego ducha. Skierował się do gospody. Po drodze, w świetle płomieni zauważył stos ciał. Dojrzał między nimi swego przyjaciela, Biorna. Nie zatrzymał się jednak ani na chwilę. Wpadł przez wyważone drzwi do głównej sali. To co zobaczył, wstrząsnęło nim jak nic dotychczas. Wszędzie dookoła leżały zmasakrowane ciała krasnoludów. Jeden z nich trzymał nawet kufel z resztkami piwa. Kto to był, Churchillek nie mógł stwierdzić z powodu braku głowy denata. Nagle dostrzegł jakiś ruch. Ściągnął błyskawicznie topór z pleców i skierował swe kroki na piętro. Wśród stosu trupów leżał Fili, jego młody znajomy. Churchillek natychmiast do niego podbiegł. Fili uśmiechnął się. "Co u ciebie Churchillku? Chyba trochę się spóźniłeś, he he...". Krasnolud zaklął pod nosem. A jednak jest już za późno. Zawsze przybywa za późno. Chyba ktoś rzucił na niego jakieś przekleństwo. Pomyślawszy o czarach Churchillek dla bezpieczeństwa splunął przeciw urokowi. To już czwarte przyjęcie urodzinowe, które skończyło się bez niego. Stary Haakon miał dzisiaj 164 urodziny, a on przybył parę godzin za późno. "Wiem! Jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Zostanę zabójcą trolli" - postanowił i odszedł spoglądając tęsknym wzrokiem po resztkach wnętrzności przyozdabiających ściany.

****

Był zimny i pochmurny dzień. Churchillek zaklął pod nosem. "Gdzie ja znajdę tutaj jakiegoś trolla?" - pomyślał i rozejrzał się wokół. Wszędzie las, jak okiem sięgnąć. "Ciekawe gdzie ja w ogóle jestem?" Las nie wyglądał przyjaźnie. Było zimno i mokro, a deszcz ciągle kapał na krasnoluda. "Zaraz zmyje mi się mój tatuaż" - pomyślał ze smutkiem. Tyle godzin pracy pójdzie na marne. Taki tatuaż z jagód to naprawdę oryginał wśród zabójców trolli. Zamyślony skierował swe kroki w stronę pobliskiego wzniesienia. Po paru minutach wspiął się na nie i rozejrzał wokół. Wszędzie, aż po horyzont rozciągała się dzika, nieprzyjazna puszcza. Lecz zauważył także coś dziwnego. Mianowicie u stóp pagórka, na który wszedł leżał jakiś dziwny stwór. "Może to troll" - pomyślał i ostrożnie zaczął schodzić w tamto miejsce. Starał się nie przygnieść nawet jednego ździebełka trawy, aż doszedł do celu. U jego stóp spał jakiś dziwny, zielony stworek. "Troll?". W geście pełnym gracji podrapał się po głowie, a w tej samej chwili miecz wysunął mu się zza pasa i uderzył głośno o kamień. Stwór w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi. Churchillek podniósł swój miecz i przez chwilę przyglądali się sobie wzajemnie. "Jakiś mały ten troll" - pomyślał, po czym znów podrapał się po głowie. Nagle mała istota się odezwała: "Kim jesteś?". Pytanie to wprawiło Churchillka w prawdziwą zadumę. "Kim ja właściwie jestem? Hmmm... Niech pomyślę." Po chwili zastanowienia odparł "Jestem zabójcą trolli" i na potwierdzenie swych słów pokazał resztki jagodowego tatuażu, do którego zaczęły dobierać się muszki owocówki. "A co to jest troll?" - zapytał stworek. "Kolejne trudne pytanie" - Churchillek po raz kolejny podrapał się po głowie. W końcu odpowiedział "Czy ty nie jesteś trollem?". "Nie, jestem imaskoludem" padła odpowiedź. "?" - pomyślał Churchillek - "Czy ja czasem nie za dużo myślę?". Jednym ciosem swego miecza przeciął imaskoluda na pół. "Z tymi trollami to profesja do dupy. Za dużo trzeba myśleć" pomyślał i odszedł, a rój muszek owocówek poleciał w ślad za nim.

****

Był zimny i pochmurny dzień. Churchillek szedł górską ścieżką, przyglądając się orłom krążącym pomiędzy obłokami. "Jak dobrze jest być ptakiem. Nie trzeba się przedzierać przez góry, wystarczy podlecieć trochę wyżej" Zatrzymał się i westchnął. Ruszył jednak niebawem w dalszą drogę po ścieżce tak wąskiej, że ledwie się na niej mieścił. Nagle do jego uszu dobiegł jakiś dźwięk. Z początku był przekonany, że tylko mu się wydaje, lecz po chwili dźwięk ten dobiegł do niego ponownie. Był to śpiew. "Kto tu może śpiewać?" - przeleciało mu przez głowę gdy szedł dalej. Doszedł do ostrego zakrętu. "Ostrożności nigdy zbyt wiele" pomyślał i ostrożnie wyjrzał zza rogu. Na niewielkiej półce skalnej siedział sobie olbrzym. Nogi spuścił w przepaść i śpiewał piosenki w swym gardłowym języku. "?" - pomyślał Churchillek wychodząc zza zakrętu. Najpierw jednak sprawdził, czy miecz gładko wysuwa się zza pasa. "Kto idzie" - rozległ się krzyk niczym grom w czasie burzy - "Nikt nie przejdzie bez mojej zgody". Krasnolud podszedł do niego. Okruszki skalne dzwoniły mu o hełm gdy gigant przemówił ponownie "Jam jest Unger Włochaty, władca tych gór. Jeśli chcesz przejść dalej musisz błagać mnie o to na kolanach. W przeciwnym razie zrzucę cię z tej skały" - zagrzmiał - "Masz tylko jedną szansę. Będziemy pojedynkować się na pieśni. Jeśli zaśpiewasz tak pięknie, że łza zakręci się w moim oku, będziesz mógł przejść dalej. Wiedz jednak, że ja umiem śpiewać tak wspaniale, że nawet kamienie płaczą" - ostatnie słowa olbrzym wypowiedział tak dobitnie, że z góry zaczęły spadać większe kawałki skal. Churchillek spokojnie wyciągnął swój miecz zza pasa. "Pozwolisz, że ja zacznę" - powiedział Unger - "Będzie to pieśń sławiąca głos największego z bardów, czyli mnie" Churchillek rozglądnął się. Na półce skalnej było tyle miejsca, że mógł spokojnie rozłożyć ramiona. Olbrzym zaczął pieśń. Śpiewał dość długo i tak żałośnie, że nawet kozice górskie rzucały się w przepaść. Gdy skończył zapytał - "I co powiesz na to?". Churchillek wziął zamach toporem... "Nie znam się na tym" ...i ciął giganta w kolano. Ten zachwiał się, krzyknął i spadł w przepaść, z hukiem rozbijając się o skały. Krasnolud podszedł na krawędź półki i chwilkę się przyglądał szczątkom śpiewaka. "Zabójca gigantów też jest do dupy. Ciągle spotykasz jakichś kretynów" - pomyślał - "To ma być profesja zaawansowana?" - i odszedł śpiewając sobie pod nosem starą krasnoludzką melodię.

****

Był zimny i pochmurny dzień. Od rana padał niewielki deszcz. Churchillek stał i przyglądał się rzeczom wędrownego kramarza. “... a ten oto garnek jest wykonany z...”, “....uwagę zwracają zdobienia na...” – krasnolud miał już mętlik w głowie. “Czego on właściwie ode mnie chce?” – zamyślił się. Stał i wysłuchiwał monologów kramarza już od ponad dwóch godzin. W końcu zdecydował się zadać pytanie: “Czy mógłbym coś kupić?”. Kramarz najwyraźniej został zbity z tropu. “Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Zaskoczyłem go!” – Churchillek trochę się podbudował. “Nareszcie chociaż na chwilę się zamknął”. Po krótkiej chwili milczenia kramarz odezwał się: “Nooo, mógłbyś kupić... wszystko:”. “A po co mi wszystko?”- to pytanie krasnoluda okazało się jeszcze trudniejsze niż poprzednie. Kramarz patrzył na niego z wyraźnym zdziwieniem. “Chyba już nic nie powie. Skończyła mu się gadka” – Churchillek powoli odszedł od krytego szarym materiałem wozu. Po paru tygodniach wędrówki jako poszukiwacz przygód przestał nawet zwracać na pogodę i wszechobecny deszcz. Po paru minutach marszu traktem usłyszał za sobą ciche rżenie i stukot wozu. To wędrowny kramarz go wyprzedzał., rzucając przy okazji pełne zdumienia spojrzenie. “Chyba nie prędko tu wróci. Mam wrażenie, że jeszcze myśli nad odpowiedzią”. Churchillek uśmiechnął się lekko. Spodobała mu się reakcja kupca. “A jednak potrafię rozmawiać z ludźmi. I to nawet dobrze mi wychodzi”- jego uśmiech nieco się rozszerzył, ukazując nieco pożółkłe zęby –“ A gdybym został, no powiedzmy... magiem!” Tak, ta myśl wywołała świetlisty uśmiech na jego twarzy. Przestał nawet zwracać uwagę na stróżki wody spływające z hełmu. “O potężnym krasnoludzkim magu jeszcze chyba nie słyszał świat. Będę pierwszy!”. Churchillek pełen optymizmu i energii ruszył z nowym zapałem w kierunku zakrytego chmurami słońca. A deszcz padał jeszcze przez długi czas, zamieniając suche niegdyś ubranie w przemokniętą szmatę. Lecz myśli Churchillka zaprzątał nowy cel – zostać magiem!

****

Był zimny i pochmurny dzień. Duże krople deszczu rozbijały się, trafiając na okiennice. Churchillek słuchał tego jednostajnego bębnienia. “...a jeżeli chcesz napisać...”. Przypomniał sobie rodzinne strony. W czasach jego młodości dzieci od maleńkości uczyły się władać toporem i tarczą. “...kreślisz piórem na papierze...”. I nikt wtedy nie uczył się pisać. Dzieci nawet nie wiedziały o istnieniu pisma. A tu nagle Churchillek dowiedział się, że powinien się tego nauczyć aby w przyszłości zostać magiem. “...i dolna linia przechodzi przez...”. Podobno uczą się tego już dzieci i nie jest to zbyt trudne. Dlatego krasnolud postanowił spróbować. Dlatego siedział teraz w domu jakiegoś człowieka kreślącego na kartce papieru dziwne znaczki. “...i wtedy piszesz w ten sposób...”.Krasnolud wyrwał się na chwilę z zamyślenia. O czym ten gość tak w ogóle mówi. Popatrzył na niego. Starszy już, jak na człowieka, mężczyzna, włosy jego całkiem pokryły się siwizną. Mruczał coś pod nosem i raz po raz spoglądał na swego ucznia. Churchillek zastanowił się. “A może by go tak mieczem?” przeszło mu przez myśl. Uśmiechnął się sam do siebie i pogłaskał leżącą na kolanach broń. Nauczyciel zauważył ten ruch, lecz udał, że nic nie widzi. Małe kropelki potu wystąpiły mu na czole, lecz nie przerywał swego wykładu. Churchillek ciągle się uśmiechał “mieczem? hmm...” – teraz uśmiech stał się jakby wyraźniejszy. Starzec przed nim zaczął lekko się jąkać i zacinać. Przerwał na chwilę i zaraz odezwał się znowu “Jeżeli miłościwy pan sobie życzy możemy zrobić sobie krótką przerwę”. Krasnolud jednak nie dość, że nie przestał się uśmiechać, to zaczął wyraźnie mu się przyglądać. Człowiek zaczął powoli się wycofywać. Próbując ukryć drżące ręce za plecami powoli zaczął wychodzić z pomieszczenia. Gdy doszedł do drzwi odezwał się – “To ja idę przynieść jakąś wieczerzę. Niedługo przyjdę” – po czym wyskoczył z izby z szybkością zadziwiającą jak na jego wiek. Churchillek usłyszał jeszcze tylko trzask zamykanych drzwi wejściowych i odgłos kroków w błocie na zewnątrz. Churchillek przestał się uśmiechać. “Ciekawe czy jeszcze wróci. Od paru godzin jeszcze nic się nie nauczyłem”. Krasnolud wyszedł na zewnątrz. Spojrzał w kierunku najbliższych budynków wioski i jego wzrok przykuł widok kilku pochodni, przygasających na deszczu i niezbyt widocznych z tej odległości. Po paru minutach krasnolud widział wyraźnie swojego byłego nauczyciela prowadzącego grupę zbrojnych mężczyzn z pochodniami.. Chwycił w dłonie swój miecz. “Może to całe pisanie będzie zabawniejsze niż sądziłem”. Poczekał aż ludzie podejdą bliżej i po okolicy rozniósł się, zapewne po raz pierwszy od wieków, bojowy okrzyk krasnoluda.

***

Był zimny i pochmurny dzień. Krople deszczu spadały na mały, drewniany daszek. Woda spływała z niego kilkoma strugami i wpadała do błotnistej kałuży. Churchillek stał pod daszkiem i oglądał powieszone na ścianie kartki papieru. Kogoś postronnego mógłby zapewne zdziwić uśmiech nie schodzący z twarzy krasnoluda. Lecz miał ku temu powody. “.Zatrudnię czeladnika do pracy w kuźni” przeczytał pod nosem krasnolud. Tak, cztery tygodnie nauki nie poszło na marne. Był jedynym krasnoludem, o którym wiedział, że umie czytać. Z pismem nie szło mu zbyt dobrze, lecz nie wiedział jeszcze do czego mogło by mu się to kiedykolwiek przydać. Wyszedł na ulicę. Krople deszczu cicho bębniły w jego hełm, spływając następnie po długich wąsach. Churchillek rozmyślał. “Co jeszcze jest potrzebne, aby zostać magiem?” – myśl ta od pewnego czasu zaprzątała mu głowę – “Wiem! Muszę mieć jakieś magiczne przedmioty!”. Zadowolony z siebie krasnolud skierował swe kroki ku targowisku. Po paru chwilach poszukiwania odnalazł to, czego szukał. “Amulety, talizmany, eliksiry... Obronią cię od uroku, choroby, przepędzą szczury ze spichrza... Amulety...” – powtarzał monotonnie sprzedawca. Churchillek podszedł i z zainteresowaniem, zaczął przyglądać się towarom. “Czym mogę służyć? Może eliksir leczący rany, każdy wojownik powinien go mieć” – zapytał sprzedawca mrużąc chytrze oczka. Churchillkowi wydał się podobny do szczura. “ Nie, chodzi mi raczej o...” “Ach oczywiście! O talizman dający szczęście w walce. Każdy cios twego miecza sięgnie przeciwnika.” – przerwał handlarz. “Nie, chodzi mi o...” “O magiczny pierścień dający siłę jaskiniowego ogra? Oczywiście mam taki w sprzedaży” Churchillek zaczął się denerwować. “A może by go tak mieczem?” pomyślał i od razu uśmiech powrócił na jego twarz. Ręka zaczęła lekko obluzowywać stylisko tmiecza zza pasa. Zauważywszy ten ruch sprzedawca o szczurzej twarzy zapytał uprzejmie “A więc co pana interesuje?”. Churchillek wyrwał się z zadumy. “Tak, interesuje mnie...” – Chwilowo sam nie wiedział co. Po namyśle powiedział – “Chcę zostać magiem”. Człowiek popatrzył niepewnie na niego i dodał po chwili “A może coś na powracające bóle głowy? Mam taki bardzo skuteczny talizman.” “Nie” – odparł Churchillek – “Chcę amulet dający moc magiczną”. Kramarz zamyślił się na chwilę - “Skąd ja coś takiego wezmę? Może dam mu ten wisiorek co znalazłem wczoraj na polu koło ruin?”- poszukał chwilkę wśród stosów amuletów i wyciągnął jeden “Oto przedmiot dla ciebie, panie!”. Krasnolud przypatrzył mu się. Był wykonany chyba z brązu i widniał na nim wizerunek jakiegoś demona. “A jak on działa?” – zapytał. Kramarz stropił się. “Nooo, on daje dużą moc... gdy się rzuca zaklęcie”. Churchillek założył go na szyję. Talizman wydał mu się dziwnie ciężki. Zadowolony rzucił garść miedziaków sprzedawcy i odszedł. Już tylko krok dzielił go od zostania najpotężniejszym czarodziejem na świecie. Uśmiech znów wystąpił na jego twarzy. Ludzie ostrożnie schodzili mu z drogi. Przez kilka dni jego pobytu w wiosce zdążyli już poznać jego uśmiech. A deszcz ciągle padał mu na hełm, zalewając następnie brwi, wąsy i całą uśmiechniętą twarz.

****

Był zimny i pochmurny dzień. Niewiele było widać w deszczu, lecz bystry obserwator zauważyłby zapewne idącego drogą koło lasu krasnoluda. Był ubrany jak zwyczajny podróżny, miecz powieszony na plecach wskazywał na wojownika. Krasnolud szedł i bawił się małym wisiorkiem na swej szyi. W tej postaci było jednak coś, co mogło zmusić do zastanowienia, coś nienaturalnego. Krasnolud się uśmiechał. Był to Churchillek, który rozmyślał właśnie o swej bliskiej już karierze maga. Bawił się ciągle talizmanem. W pewnej chwili, zaraz po tym, jak parę razy potarł palcem wizerunek demona, stała się rzecz dziwna. Mianowicie amulet zaczął płonąć jaskrawym, żółtym ogniem. Churchillek odruchowo wypuścił go z ręki, pozwalając zwisać na szyi. Oczy demona zaświeciły czerwonym blaskiem, po czym zaczął się z nich wydobywać dym. Po pewnym czasie uformowała się z niego sylwetka. Był to wielkości krasnoluda demon, którego twarz przedstawiał amulet. Miał czerwoną skórę i świecące się oczy, w których raz po raz migały płomienie. Dolną jego część ciała stanowił obłok czerwonej mgły, powyżej pasa był podobny do człowieka. “?” – pomyślał churchillek. “?” - pomyślał demon – “czyżby wezwał mnie ten krasnolud?”. Nastąpiła dłuższa chwila milczenia, w której przyglądali się sobie wzajemnie. Po pewnym czasie demon odezwał się: “Nazywam się Ef-Is, jestem niewolnikiem tego amuletu. Skoro mnie wezwałeś będę twoim sługą. Czy masz jakieś życzenie?”. Po tych słowach Churchillek począł mu się przyglądać uważniej. To była jego szansa. “Tak, chcę zostać magiem”. “?” – pomyślał Ef-Is, po czym odpowiedział – “Dobrze, skoro tego sobie życzysz. Od tej chwili jesteś magiem. Jeżeli będziesz miał jakieś życzenia wystarczy że wypowiesz moje imię. Żegnaj.” – po tych słowach demon zamienił się w czerwoną mgiełkę i wrócił do medalionu na piersi Churchillka. Krasnolud stał chwilę w milczeniu. A więc już był magiem. Jakoś nie czuł tego jeszcze. “Ale co tak w ogóle robi mag? Aa, rzuca zaklęcia!” – po chwili zastanowienia wypowiedział imię Ef-Isa. Demon pojawił się przed nim. “Czy masz jakieś życzenia?”. “Tak” – odparł Churchillek – “Nie znam żadnych zaklęć”. Demon uśmiechnął się. “Co ten tępy krasnolud chce ode mnie? Muszę mu jakoś służyć. Hmm..” Wypowiedział kilka niezrozumiałych dla krasnoluda słów i w jego rękach pojawiła się opasła księga o czerwonych kartkach. “Oto jest księga czarów. Są w niej zapisane wszystkie czary, jakie powinien znać mag. Wezwij mnie, gdy już się ich nauczysz.” – po tych słowach demon powrócił do amuletu. Churchillek stał chwilę z księgą w rękach, po czy spojrzał na okładkę. Dużymi, czerwonymi literami napisane było tam “Wielka Księga Magii”. Churchillek zmierzył grubość wzrokiem. “Jakieś małe te literki w środku” – pomyślał, po czym spojrzał na ostatnią stronę księgi. Widniał tam numer strony 9999. Dobrze, że Churchillek nie znał tak wielu liczb. Powoli zaczął się oddalać, szukając schronienia przed deszczem. Zapowiadała się długa wiosna. A deszcz ciągle padał, spadając na księgę i wyparowując z sykiem w chwile potem.

****

Był zimny i pochmurny dzień. W szarudze niewiele można było dojrzeć na polnej drodze, po której poruszał się Churchillek. Szedł on spokojnie, powtarzając w pamięci słowa zaklęć. W pewnym momencie coś przerwało jego zamyślenie. Na środek ścieżki z przydrożnych krzaków wyszło czterech drabów. Wysocy, barczyści, źle im z oczu patrzyło. “Nie obejdzie się bez rozróby”- pomyślał Churchillek. Stali zaledwie o parę kroków od niego. Poczekał jeszcze chwilę, ale gdy ludzie nie ruszyli się z miejsca zagadnął – “Czego chcecie”. Jeden z bandytów, najwyraźniej herszt, odpowiedział z uśmiechem, obnażając swoje czarne, zepsute zęby – “Chcemy twoich pieniędzy”. Churchillek ucieszył się. Miał wspaniałą okazje do wypróbowania swoich nowych umiejętności. Był jednak na tyle honorowy, że postanowił ostrzec swych przeciwników. “Wiedzcie o tym, że jestem magiem. Jeżeli odejdziecie nie zrobię wam krzywdy”. W odpowiedzi usłyszał tylko gardłowy śmiech ludzki. “Ostrzegałem ich” – pomyślał Churchillek i od razu się ucieszył. Chciał tej walki. Gorączkowo zaczął szukać w pamięci odpowiedniego zaklęcia. Ale jakie by tu użyć. Księga była na dnie jego plecaka i nie było mowy o jej wyciąganiu. “Ognisty pocisk! Tak, to jest to!” – uśmiechnął się szeroko i począł wypowiadać pod nosem zaklęcie. Wykonywał przy tym dziwne ruchy dłońmi, co sprawiło, że napastnicy chwilowo stracili pewność siebie. Już się nie śmieli, jedynie stali i czekali na to, co się stanie. W pewnym momencie krasnolud szybko wyprostował ręce. Zobaczyli w jego dłoniach nikły płomień, który wyskoczył w ich stronę. Odruchowo chcieli się odsunąć, lecz zanim ognisty pocisk dosięgnął pierwszego z nich zamienił się w mały obłoczek dymu. Płomień został zgaszony przez padający bezustannie deszcz. Krasnolud zaklął pod nosem. Jakoś słabo mu to wyszło. Postanowił spróbować czegoś innego. Wymówił szybko kilka słów i zrobił szybki ruch ręką w kierunku stojących przed nim postaci. Tym razem nawet się nie odsuwali. Churchillek uśmiechnął się. Na głowie każdego człowieka świecił się teraz mały, wielkości palca zielony płomień. “Woda ich nie ugasi” – pomyślał – “Jedyne zaklęcie, które dobrze mi wychodzi”. Mężczyźni patrzyli osłupiali jeden na drugiego. Nawet nie zauważyli jak krasnolud szybkim i wprawnym ruchem wyciągnął zza pasa miecz. Nie zauważyli również uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy wraz z wyciągnięciem broni. A deszcz ciągle padał i padał. Nie ugasił jednak magicznych płomyków na głowach ludzi. Paliły się nawet wtedy, gdy głowy nie były już przymocowane do karków i leżały na ścieżce w błocie. Mogli się przekonać, że Churchillek był zaprawdę niebezpiecznym czarodziejem.

KONIEC Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Khhagrenaxx
Gość gildii


Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 2189
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Racibórz/Wrocław
Płeć: Facet

PostWysłany: Sob 10:53, 18 Lut 2006    Temat postu:

Tashlara uwielbiała te humoreski Churchillka, ta była jedna z najlepszych jakie czytała - szeroki uśmiech rozświetlił jej twarz. Czarownik...hehehe...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cerester
Uduchowiony


Dołączył: 22 Lut 2006
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pruszków
Płeć: Facet

PostWysłany: Pon 14:12, 27 Lut 2006    Temat postu:

Krasnolud wybuchnął głośnym śmiechem, zapominając o tym że jest w bibliotece.
To pewnie od gnomiej wódki! Takie rzeczy zdarzają się tylko po tym.
Odchodząc rozmyślał o tym jak to jest, być magiem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin