Szacunek Łowcy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cerester
Uduchowiony


Dołączył: 22 Lut 2006
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pruszków
Płeć: Facet

PostWysłany: Sob 18:41, 15 Kwi 2006    Temat postu: Szacunek Łowcy

Krasnolud dyszał ciężko ukryty za jedną ze skał. Zza pasa wyciągnął chustę i zaczął nerwowym ruchem owijać mocno krwawiące ramie. Płyta chroniąca ramie była rozerwana silnym ciosem pazurów bestii. Skrzywił się zaciskając materiał w prowizorycznym opatrunku.
Usłyszał hałas odrzucanych na boki kamieni.

To musiało się tak skończyć... - powiedział do siebie słysząc zbliżające się kroki bestii –
- Przeżyła a to oznacza... – uśmiechnął się do siebie – chociaż zginę w walce...- skrzywił się z bólu.

Od trzech dni był w swojej rodzinnej osadzie. Wiele czasu minęło od jego ostatniej wizyty i wiele się zmieniło. Nie był już pierwszym, lepszym szeregowym w oddziale. Dawni towarzysze zwracali się do niego z szacunkiem. Urosły umiejętności, lecz on sam niewiele się zmienił. Z uśmiechem opowiadał swoje przygody i raczył się miejscowym piwem. Podczas jednej z wieczornych eskapad, wdał się w rozmowę z jednym z młodszych krasnoludów. Był bardzo do niego podobny. Ten sam zapał i uwielbienie walki. Brakło mu jednak doświadczenia i unormowanych poglądów. Nigdy nie brał udziału w prawdziwej walce na śmierć i życie, ale swoje zdanie już miał na ten temat wyrobione...

- Wojna jest najgorszą z możliwych rzeczy... Serce się kraje, gdy widzi się cierpienie niewinnych i nic nie można zrobić... - westchnął i napił się wina, po czym rozejrzał się po zgromadzonych w izbie krasnoludach. W większości byli to ci, z którymi się wychowywał, jednak było też paru młodych. Jeden z nich, najbardziej porywczy odezwał się z oburzeniem.

- Jak możesz tak mówić? Wojna rodzi bohaterów! Walka, zwycięstwo! Co może być lepszego dla prawdziwego wojownika jak nie wojna? – Starsi zgromili go wzrokiem, ale nie zraził się tym. Swą porywczością i ignorancją podobny był ludzkim młodzieńcom.
- Odpowiedz mi! - zażądał
Cerester popatrzył po zgromadzonych i wzrokiem wskazał drzwi. Starsi podnieśli się i skinęli głowami na znak zrozumienia, po czym wstali z miejsc i opuścili izbę. Porywczy krasnolud popatrzył ze zdziwieniem jak za ostatnim z towarzyszy zamknęły się drzwi.

- Pragniesz walki chłopcze? Pragniesz być bohaterem i pić piwo z czaszek wrogów? Zabiłeś już kogoś w ogóle? - Cerester popatrzył na niego zdenerwowany – Takiś hardy przy reszcie, a teraz nawet mi w oczy spojrzeć nie potrafisz? Co chcesz udowodnić?
W młodym aż się zagotowało, spojrzał mu w oczy i z pewnością siebie powiedział
- Nie mówisz jak prawdziwy wojownik, tylko jak jakiś paladyn. Powiadali o Twojej odwadze i waleczności... Zaczynam wątpić w te słowa... Jeśli jesteś prawdziwym wojownikiem to udowodnij to!
Cerester zgrzytnął zębami a w oczach pojawił się ogień wściekłości. Ręka powędrowała do topora. Zatrzymał ją jednak.
Odezwał się powoli, cedząc słowa, jakby nie chciał wymówić ich zbyt dużo.

- Wątpisz w moją odwagę... Podważasz mój honor... Dawniej rozpłatałbym Cię na dwoje a z Twojej głowy uczynił nocnik, ale czasy się zmieniają... Dlaczego mam Ci cokolwiek udowadniać podrostku, skoro Ty nic sobą nie reprezentujesz? -Powiedział widocznie hamując gniew.
Młody krasnolud popatrzył na niego już trochę innym wzrokiem, można było w nim dostrzec błysk szacunku kryty od dawna.

- Pójdź ze mną na polowanie... Na bestie... Jeśli ją ubijesz, odwołam wszystkie swoje słowa i będę chwalił Twoją odwagę wszędzie gdzie się pojawię... - popatrzył na niego – Jeśli ja ją ubiję, uznasz mój honor i zabierzesz ze sobą do Rivangoth... - spojrzał na niego wyzywająco.
- O świcie... Zabiję tą Twoją bestie... Zaprowadzisz mnie do niej... - powiedział niewiele myśląc. Stare przyzwyczajenia wzięły górę nad rozsądkiem.
- Zatem Ceresterze... Jutro udowodnimy swą wartość... - wyszedł z uśmiechem tryumfu na twarzy.
Pokiwał tylko głową i dopił piwo. Było wyjątkowo gorzkie, więc się skrzywił. Tak smakowała pycha...

O świcie spotkali się przy wyjściu z osady. Bez słowa spojrzeli na siebie. Cerester był w adamentytowej zbroi półpłytowej, na głowie miał rogaty hełmy z tego samego materiału, co zbroja. Czarne topory bojowe zwisały przy bokach. Brodę zaplecioną miał w warkocze i schowaną pod zbroją. Na piersi widniał znak Akademii Błękitu. Na prawym ramieniu miał zawiniętą błękitną szarfę. Na całym jego uzbrojeniu było widać ślady wielu stoczonych walk.
Towarzysz jego był uzbrojony w oburęczny topór bojowy, przełożony przez plecy. Miał na sobie nową kolczugę i hełm przy boku. Na toporze widniał herb miejscowych berserkerów, taki sam jak na toporach Cerestera.

Czas ruszać... - powiedział Cerester – Prowadź... - jego towarzysz tylko skinął głową i w milczeniu poprowadził ich ścieżką w kierunku gór. Wysokie ściany skalne otaczały ich i przygniatały swoim ogromem. Przed nimi otwierało się wyschnięte koryto rzeki. Środkiem koryta, mogłyby jechać obok siebie nawet cztery wozy, jednak parę kilkutonowych głazów, blokowało drogę. Gładkie ściany skał piętrzyły się po obu stronach. Dno nieistniejącej rzeki porastały skarlałe krzaki, a wokół roznosił się słodkawy zapach rozkładającego się mięsa. Cerester spojrzał na towarzysza pytająco. Ten tylko pokiwał głową.
- To tutaj... Człowiek gór... Małpa górska... Yeti... - lekko się uśmiechnął – Myślisz, że jestem głupi i nie znam swoich możliwości?
Cerester spojrzał na niego zdziwiony. To ma być to wyzwanie? Po to szedł tu tyle godzin w pełnym rynsztunku? On już przetrzepie szczeniakowi tyłek! Jego myśli zagłuszył wściekły ryk. Rozległ się echem w całym wąwozie. Zaraz się zacznie... Szybko się skończy. Machina potrafi więcej...
Zza skał wyłoniła się włochata bestia, przypominająca dużą małpę. Skołtunione, grube futro nie stanowiło większej ochrony. Pysk jej wykrzywiał ból. Zrobiła parę niepewnych kroków i upadła. Na plecach ziała krwawiąca rana, jakby coś wyrwało kawał mięsa. Ryk rozległ się ponownie. Tym razem był już bliżej, a potwór zwijał się w przedśmiertnych drgawkach na ich oczach.

- Co to do jasne cholery ma znaczyć? – Cerester szybkim ruchem dobył toporów – Wiesz, co to może być? – młody krasnolud tylko pokręcił głową ze strachem w oczach. Leżąca bestia była dla niego wyzwaniem, a teraz leżała martwa niemal u jego stóp, a jej zabójca zbliżał się.
Cerester odepchnął go na bok i ustawił się w pozycji bojowej. Zaparł się w miejscu i czekał na przeciwnika.

- Wyciągaj broń! – rzucił tylko i ich oczom ukazała się bestia.
Przypominała wielkiego goryla. Skołtunione, sklejone świeżą krwią futro, wyglądało jak szkarłatna skorupa. Wściekłe, płonące żądzą mordu ślepia popatrzyły na nich. Gigantyczne łapska ciągnęły się po ziemi, rysując ziemie pazurami wielkości przedramienia. Potwór otwarł paszcze pełną ostrych niczym haki zębów i wydał z siebie ogłuszający ryk. Z góry spadły drobne kamienie.

- Cholera... – wyszeptał do siebie Cerester mierząc wzrokiem wielkość bestii. Dwóch rosłych barbarzyńców to za mało by dorównać jej wzrostem. A szeroka była niczym wóz. A do tego te łapy...
Potwór patrzył z zainteresowaniem na dwie małe istoty stojące na przeciw. Od jednej z nich wyczuwał strach, od drugiej chłodną determinacje. Nie był już głodny. Czas zapolować dla przyjemności... W oczach stwora pojawił się błysk inteligencji. Rozłożył łapy, po czym opuścił je na ziemie. Na klatce piersiowej, wśród kołtunów bieliły się kości i fragmenty czaszek. To był łowca i wyruszył po swoje kolejne trofeum.
Potwór szybkim ruchem wbił pazury w podłoże i wykonał ruch łapami do przodu, wyrzucając w stronę krasnoludów chmurę pyłu i kamieni. Cerester zamknął w porę oczy a odłamki skalne odbiły się z trzaskiem od hełmu. W tym momencie potwór z rykiem ruszył na nich. Niewiarygodnie szybki mimo swych rozmiarów. Cios mogący wyrwać drzewo z korzeniami, trafił w ziemię, gdzie przed chwilą stał Cerester. Krasnolud szybkim ciosem, ciął po grubej niczym konar nodze. Cios trafił, lecz był za słaby i tylko zdarł kawał futra wraz ze skórą. Drugi cios powędrował za pierwszym i słyszeć się dało chrzęst kości. Krasnolud wyrwał topór i uskoczył w porę by uniknąć miażdżącego ciosu.
Młody krasnolud z wyciągniętą bronią, niepewnie ruszył w kierunku stwora. Zadał cios w momencie, gdy potwór uderzył po raz drugi. Trafił potwora w bok, zostawiając głęboką ranę. Bestia odwróciła się z rykiem, aż zadrżały ściany wąwozu i uderzyła bokiem łapy atakującego. Biorący akurat zamach krasnolud nie miał szans by go zblokować. Uderzenie z wielką siłą, rzuciło go na skały, wybijając powietrze z płuc i gruchocząc kości.
Cerester widząc to, rzucił się, siekąc wściekle nogę stwora. Po jednym z ciosów, noga ugięła się, ścięgno pękło. Stwór upadł na kolano, gruchocząc je niemal swoim ciężarem. Podpierając się łapą, odwrócił się i zadał cios na oślep drugą. W tym momencie, jeden z toporów leciał z dużą prędkością w jego pierś. Krasnolud poczuł palący ból w ramieniu. Siła ciosu, odrzuciła go na bok. Przeturlał się parę metrów i zamiast wstać przeturlał się za najbliższą skałę. Powietrze zawibrowało od wściekłego ryku bestii. Słychać było huk walących się kamieni i ryk... tym razem bólu... Krasnolud oparł się ciężko o skałę i nasłuchiwał...

Zbliżała się... Czuć było ten smród. Pył i kurz nie zdołały zabić tego zapachu, jak nie udało się zabić bestii. Powłóczyła ciężko zranioną kończyną. Krasnolud spojrzał na swoje zwisające bezwładnie ramię, po czym splunął krwią i determinacją powstał. Skrzywił się z bólu i ścisnął swój topór. Pomyślał przez chwilę, co stało się z drugim. Zacisnął dłoń na stylisku. Wyszedł wolno zza skały... Potwór stał bokiem do niego. Pokryty kurzem i własną krwią, dyszał ciężko. Odwrócił swój pysk w jego stronę, a raczej to, co pozostało z niego. Wyłupione oko spływało z roztrzaskanego oczodołu. Czaszka była pęknięta, ale nadal żył. Topór tkwił w jego piersi. Krwawa piana spływała z paszczy.
Krasnolud podszedł bliżej. Piersią stwora targały przedśmiertne spazmy. Wpatrywał się swoim jedynym okiem w Cerestera. Mgła śmierci przysłaniała widok. Zachwiał się i upadł ciężko na bok.
Krasnolud podszedł do stwora i uniósł do góry topór. Oko otwarło się ostatni raz. W tym spojrzeniu było widać respekt. Potem nastała ciemność.
Cerester dostrzegł błękitną szarfę, leżącą wraz z rozerwanym naramiennikiem. Poszarpana i rozdarta pazurami łowcy. Podszedł raz jeszcze do martwego stwora i położył szarfę na jego piersi. Zabrał swój topór i wtedy przypomniał sobie o swoim towarzyszu. Podbiegł z wysiłkiem do niego. Oddychał... będzie żył... Rozdział go ze zbroi i zarzucił na plecy. Droga była ciężka. Dotarli do osady po północy.

Stało się to parę tygodni temu. Krasnoludcy kapłani zajęli się mną i moim młodym towarzyszem. Wydobrzał, choć nie jest sprawny jak dawniej. Zrozumiał, że bohaterstwo nie jedno ma imię. Postanowił zostać płatnerzem i wspomagać swych braci na polu walki pancerzem, by chronić ich życie. A ja zrozumiałem, co to znaczy honor i szacunek. Szacunek łowcy...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Błękitna Gildia Strona Główna -> Biblioteka gildii Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin